KSIĄDZ, KOBIETA I KONFESJONAŁ



Na początku mej posługi kapłańskiej doznałem niemałego zdziwienia i zakłopotania kiedy któregoś dnia zobaczyłem jak do mego konfesjonału podchodzi pewna bardzo utalentowana i piękna młoda dama, którą widywałem prawie co tydzień w domu jej ojca. Zwykle spowiadała się u innego, znanego mi osobiście młodego kapłana, i zawsze uważano ją za jedną z najpobożniejszych dziewcząt w mieście. Mimo, iż starała się - na ile to możliwe - ukryć swą tożsamość tak, abym jej nie poznał, byłem pewien, że się nie mylę: to była owa śliczna Mary [imię zmieniono w celu ochrony rodziny].

Nie będąc absolutnie pewien, czy to rzeczywiście ona, pozostawiłem ją w przekonaniu, że jest ona dla mnie osobą zupełnie obcą. Z początku ledwie mogła mówić - jej głos zduszał szloch. Poprzez małe otwory cienkiej ścianki oddzielającej ją ode mnie, ujrzałem dwa strumienie dużych łez, spływających po jej policzkach. Z dużym wysiłkiem powiedziała:

Proszę księdza, mam nadzieję, ze ksiądz mnie nie zna i że nigdy nie będzie się starał mnie poznać. Jestem niezmiernie wielką grzesznicą. Och! Boję się, że jestem, zgubiona! Jeśli jednak jest jeszcze nadzieja dla mnie, bym mogła być zbawiona, na miłość Boską, proszę mnie nie gromić! Zanim rozpocznę mą spowiedź, niech ksiądz mi pozwoli poprosić o nie kalanie mych uszu pytaniami, jakie nasi spowiednicy mają w zwyczaju zadawać swym penitentkom. Zostałam już zepsuta przez te pytania. Bóg wie, że do ukończenia siedemnastego roku życia byłam czysta jak anioł. Jednak kapelan klasztoru, do którego posłali mnie na naukę moi rodzice, mimo iż był posunięty w latach, zadał mi w konfesjonale pytanie, którego na początku nie rozumiałam. Niestety, takie same pytania zadał jednej z moich rówieśniczek w klasie, która potem w mojej obecności naśmiewała się z nich, i wyjaśniła mi ich znaczenie, ponieważ je aż nazbyt dobrze rozumiała. Pierwsza nieczysta rozmowa w mym życiu pchnęła me myśli w morze nieprawości, aż wreszcie - zupełnie bez mej wiedzy, najbardziej poniżające pokusy zaczęły atakować mnie przez cały tydzień - dzień i noc. Potem grzechy, które bym wymazała własną krwią gdyby to było możliwe, przezwyciężyły mą duszę niczym potop. Jednak radość grzesznika jest krótka. Przerażona myślą o sądzie Bożym, po kilku tygodniach najbardziej żałosnego życia, postanowiłam porzucić me grzechy i pojednać się z Bogiem. Okryta hańbą, drżąca od stóp do głów, udałam się do mego starego spowiednika, by wyznać grzechy. Szanowałam go jako człowieka świętego i kochałam jak ojca. Wydaje mi się, iż ze szczerymi łzami pokuty wyznałam mu największą część mych grzechów. Jednak skryłam jeden z nich z powodu wstydu i szacunku dla mego duchowego przewodnika. Jednak nie ukryłam przed nim tego, że te dziwne pytania, jakie mi zadał podczas mej ostatniej spowiedzi, oraz naturalne skażenie mego serca, były główną przyczyną mej zguby.

Przemówił do mnie bardzo uprzejmie, zachęcając mnie do zwalczania mych złych skłonności i udzielił mi bardzo miłej i dobrej porady. Kiedy jednak sądziłam, że już skończył mówić i byłam gotowa odejść od konfesjonału, zadał mi dwa nowe pytania tak ohydne, że boję się, iż ani krew Chrystusa, ani cały ogień piekielny nie może ich nigdy wymazać z mej pamięci. Te pytania sprowadziły na mnie zgubę; utkwiły w mym umyśle niczym dwie zgubne strzały; dzień i noc mam je w pamięci; wypełniają me arterie i żyły śmiertelną trucizną.

To prawda, że z początku napełniały mnie one przerażeniem i obrzydzeniem. Ale biada mi! Szybko się do nich przyzwyczaiłam, tak że wydawały się one być częścią mnie, stając się jak gdyby mą drugą naturą. Myśli te stały się nowym źródłem niezliczonych przestępczych myśli, pragnień i działań.

Miesiąc później, musiałyśmy iść do spowiedzi, zobowiązane do tego przepisami naszego klasztoru. Jednak tym razem byłam już całkowicie zgubiona, że już nie rumieniłam się na myśl o wyznawaniu swych haniebnych grzechów mężczyźnie - wręcz przeciwnie. Odczuwałam prawdziwą, diabelską przyjemność na myśl o tym, że będę miała długą rozmowę ze swym spowiednikiem o tych sprawach i że będzie zadawał mi więcej tych dziwnych pytań.

Kiedy powiedziałam mu wszystko bez najmniejszego zarumienienia się, zaczął mnie odpytywać. Bóg wie, jakie brudne rzeczy wychodziły z jego ust, wpadając do mego biednego, zepsutego serca! Każde jego pytanie powodowało radosne drżenie we mnie, i wypełniało mnie najbardziej haniebnymi odczuciami. Po godzinie tego karygodnego tete-a-tete z mym starym spowiednikiem (gdyż było to nic innego jak tylko przestępcze tete-a-tete), spostrzegłam, że jest on tak samo zdeprawowany jak ja. Za pomocą półsłówek złożył mi przestępczą propozycję, którą przyjęłam także półsłówkami. Przez ponad rok żyliśmy razem w najbardziej grzesznej zażyłości. Mimo że było dużo starszy ode mnie, kochałam go w najgłupszy możliwy sposób. Kiedy mój czas nauki w tym klasztorze dobiegł końca, moi rodzice wezwali mnie z powrotem do domu. Byłam naprawdę szczęśliwa z tej zmiany pobytu, gdyż zaczęło mnie męczyć takie życie. Miałam nadzieję, że pod kierunkiem lepszego spowiednika pojednam się z Bogiem i zacznę chrześcijańskie życie.

Na nieszczęście dla mnie, mój nowy spowiednik, który był bardzo młody, również rozpoczął odpytywanie. Wkrótce zakochał się we mnie, a i ja pokochałam go w sposób jak najbardziej niedozwolony. Robiłam z nim rzeczy, o które mam nadzieję nie będzie mnie ksiądz nigdy pytał, gdyż są zbyt potworne, by je powtarzała kobieta mężczyźnie - nawet w konfesjonale.

Nie mówię o tych rzeczach, aby zdjąć z siebie odpowiedzialność za me nieprawości z tym młodym spowiednikiem. Uważam, że byłam większą grzesznicą niż on. Jestem mocno przekonana, że zanim mnie poznał, był dobrym i świętym księdzem. jednak pytania jakie mi zadał, a także odpowiedzi, jakich musiałam mu udzielić, zmiękczyły jego serce - znam to - tak jak wrzący ołów roztapia lód, na który kapie.

Wiem, że nasz święty Kościół nie wymaga ode mnie takiej szczegółowej spowiedzi, ale uważam, że muszę przedstawić księdzu tę krótką historię życia największej i najbardziej pożałowania godnej grzesznicy, jaka kiedykolwiek prosiła księdza o pomoc, by wyjść z grobu swych nieprawości. W taki sposób żyłam przez kilka ostatnich lat. Jednak ostatniej niedzieli, Bóg w swym nieskończonym miłosierdziu, wejrzał na mnie. Natchnął księdza, by ksiądz pokazał nam powrót syna marnotrawnego jako wzór prawdziwego nawrócenia oraz jako najcudowniejszy dowód nieskończonego miłosierdzia naszego drogiego Zbawiciela wobec grzeszników. Płakałam dzień i noc od czasu tego szczęśliwego dnia, kiedy rzuciłam się w ramiona mego kochającego, miłosiernego Ojca. Nawet teraz, trudno mi mówić ponieważ żal za me przeszłe nieprawości i radość, że wolno mi skąpać stopy Zbawiciela łzami, są tak wielkie, że głos mój jest zdławiony.

Rozumie więc ksiądz, że na zawsze zrezygnowałam z mego ostatniego spowiednika. Przychodzę by poprosić księdza o łaskę przyjęcia mnie w poczet swych penitentek. Och! Proszę mnie nie odrzucać ani nie karcić ze względu na naszego drogiego Zbawiciela! Proszę się nie bać tego, że ksiądz ma u swego boku takiego potwora nieprawości! Zanim jednak przejdę dalej, chcę poprosić ciebie, księże, o dwie rzeczy. Po pierwsze - aby ksiądz nigdy nie próbował dowiedzieć się jak się nazywam; po drugie - aby ksiądz nigdy nie zadawał mi żadnych z tych pytań przez które tak wiele penitentek jest zgubionych i tak wielu księży dochodzi do wiecznej zguby. Dwukrotnie upadłam przez takie pytania. Przychodzimy do naszych spowiedników, aby mogli wlać na nasze winne dusze czyste wody spływające z nieba, by nas oczyścić. Jednak zamiast tego, z powodu ich pytań niegodnych powtarzania, dolewają oliwy do ognia, który już płonie w naszych biednych, grzesznych sercach.

Och! Proszę księdza, proszę pozwolić mi być jedną z księdza penitentek, i pomóc mi pójść i płakać wraz z Marią Magdaleną u stóp Zbawiciela! Proszę o szacunek dla mnie, tak jak On okazał szacunek owemu prawdziwemu przykładowi wszystkich grzesznych, lecz pokutujących kobiet! Czy nasz Zbawiciel zadawał jej jakiekolwiek pytania? Czy wyciągał od niej relacje o rzeczach, o których grzeszna kobieta nie może mówić bez rezygnacji z szacunku, jaki jest winna sobie samej i Bogu? Nie! Powiedział nam ksiądz niedawno, że jedyna rzecz, jaką zrobił nasz Zbawiciel, to spojrzał na jej łzy i jej miłość. Proszę więc to zrobić, a będę zbawiona!

Byłem wtedy młodym księdzem i nigdy nie słyszałem tak szlachetnych słów kierowanych do mnie w konfesjonale. Jej łzy i szloch wraz ze szczerym wyznaniem najbardziej upadlających czynów wywarły na mnie tak głębokie wrażenie, że przez pewien czas nie mogłem mówić. Przyszło mi na myśl także, że chyba się pomyliłem co do tej kobiety i że być może nie jest to owa młoda dama, jak mi się wydawało. Łatwo wobec tego mogłem zgodzić się na jej pierwszą prośbę i nie próbować dowiadywać się kim ona jest. Jej druga prośba była jednak bardziej kłopotliwa, ponieważ teolodzy w wielu wypadkach bardzo jasno i wyraźnie nakazują spowiednikom zadawanie pytań penitentom, szczególnie płci żeńskiej.

Zachęciłem ją najlepiej jak potrafiłem, aby wytrwała w swych dobrych postanowieniach, poprzez wzywanie Przenajświętszej Marii Dziewicy i św. Filomeny, która była wtedy wśród ślepych niewolników Rzymu popularną święta, tak jak Maria Alacoque dzisiaj. Powiedziałem jej, że pomodlę się i przemyślę jej drugą prośbę. Poprosiłem, aby za tydzień przyszła do mnie po odpowiedź.

Tego samego dnia udałem się do mego spowiednika, księdza Baillargeon, który był wtedy wikarym Quebec, później zaś arcybiskupem Kanady. Powiedziałem mu o tej niezwykłej prośbie, by nigdy nie zadawać jej żadnych z tych pytań, jakie proponują teolodzy, by zapewnić szczerość spowiedzi. Nie kryłem, że byłem skłonny zgodzić się na jej prośbę, powtarzając mu to, co już mu wcześniej mówiłem kilka razy: że jestem w najwyższym stopniu zdegustowany tymi haniebnymi i kalającymi pytaniami, których zadawanie penitentkom wymuszają na nas teolodzy. Powiedziałem mu szczerze, że kilku młodszych i starszych księży przychodziło do mnie do spowiedzi wszyscy oni - z wyjątkiem dwóch - powiedzieli mi, że nie mogą zadawać tych pytań ani słuchać odpowiedzi na nie bez popadania w najbardziej godne potępienia grzechy.

Mój spowiednik wydawał się być zmieszany i nie wiedział co ma odpowiedzieć. Poprosił, abym przyszedł do niego następnego dnia, tak by mógł do tego czasu przejrzeć kilka książek teologicznych. Następnego dnia zapisałem jego odpowiedź, którą znalazłem później w moich starych notatkach, przytaczając ją wraz z całą smutną surowością:

Takie przypadki zniszczenia cnoty kobiecej poprzez pytania spowiedników są nieuniknionym złem. Nie można temu zaradzić, gdyż takie pytania są absolutnie niezbędne w większej części przypadków, z jakimi musimy mieć do czynienia. Mężczyźni generalnie wyznają swe grzechy z tak dużą szczerością, że rzadko występuje potrzeba zadawania im pytań, chyba że są ignorantami. Jednak św. Alfons de Liguori, a także nasze osobiste spostrzeżenia mówią nam, że największa część dziewcząt i kobiet poprzez fałszywy i karygodny wstyd, bardzo rzadko wyznaje grzechy, jakie popełniają przeciwko czystości. Powstrzymanie tych nieszczęśliwych niewolnic ukrytych pożądliwości przed świętokradczymi spowiedziami i komunią wymaga największej miłości ze strony spowiedników. Z największą ostrożnością i jednocześnie gorliwością musimy im zadawać pytania w tych kwestiach, poczynając od najdrobniejszych grzechów, przechodząc, o ile to możliwe, stopniowo i niezauważalnie do najbardziej karygodnych czynów. Ponieważ wydaje się rzeczą oczywistą, że penitentka, o której mówiłeś wczoraj zadając mi te pytania, nie chce wyznać w pełni i szczegółowo wszystkich swych grzechów, nie możesz jej obiecać odpuszczenia bez upewnienia się, poprzez zadawanie mądrych i dyskretnych pytań, że wyspowiadała się ze wszystkiego.

Nie możesz się zniechęcać, kiedy poprzez konfesjonał czy w inny sposób dowiadujesz się o upadkach kapłanów w powszechne słabości natury ludzkiej ze swymi penitentkami. Nasz Zbawiciel bardzo dobrze wiedział, iż okazje i pokusy z jakimi musimy się spotykać podczas spowiedzi dziewcząt i kobiet są tak liczne i niekiedy nieodparte, że wielu upadnie. Ale On daje nam Przenajświętszą Dziewicę Maryję, która nieustannie prosi i zdobywa przebaczenie dla nich; On daje im sakrament pokuty, gdzie mogą uzyskać przebaczenie tak często, jak tylko o to poproszą. Ślub doskonałej czystości jest wielkim honorem i przywilejem, jednak nie możemy przed sobą ukrywać, że nakłada on na nasze barki brzemię, którego wielu nie może zawsze znosić. Św. Liguori mówi, że nie wolno nam karcić pokutującego księdza, który upada tylko raz na miesiąc, zaś niektórzy inni godni zaufania teolodzy są jeszcze bardziej wyrozumiali.

Ta odpowiedź wcale mnie nie zadowoliła. Wydała mi się odpowiedzią opartą na naciąganych zasadach. Odszedłem z ciężkim sercem i rozdrażnionym umysłem. Bóg wie, że zanosiłem wiele gorliwych modłów, by owe dziewczę nigdy więcej nie przyszło do mnie do spowiedzi z wyznaniem smutnej historii. Miałem dopiero dwadzieścia sześć lat, byłem młody i pełen życia. Wydawało mi się, że żądła tysiąca os w mych uszach nie zaszkodziłyby mi tak bardzo, jak słowa owej drogiej, pięknej, utalentowanej, lecz zgubionej dziewczyny.

Nie chcę przez to powiedzieć, że owe rzeczy, które mi wyjawiła, w jakikolwiek sposób zmniejszyły mój szacunek i poważanie dla niej. Wręcz przeciwnie. Jej łzy i szloch u mych stóp, jej rozdzierające serce wyrażenie wstydu i żalu, jej szlachetne słowa protestu przeciwko żenującym i brudnym pytaniom spowiedników sprawiły, że wysoko ją ceniłem. Miałem szczerą nadzieję, że będzie miała miejsce w królestwie Chrystusa wraz z samarytankami, Marią Magdaleną oraz wszystkimi grzesznikami, którzy obmyli swe szaty we krwi Baranka.

W oznaczonym dniu siedziałem w konfesjonale słuchając spowiedzi pewnego młodego mężczyzny. Zobaczyłem jak panna Mary wchodzi do zakrystii a następnie idzie prosto do mego konfesjonału. Uklękła obok mnie. Mimo iż teraz bardziej niż za pierwszym razem próbowała się ukryć za długim, grubym, czarnym welonem, nie mogłem się mylić. To była ta sama miła, młoda dama - w domu jej ojca spędziłem niejedną przyjemną i szczęśliwą godzinę. Często słuchałem z zapartym tchem jej melodyjnego głosu, kiedy śpiewała nam nasze piękne kościelne hymny przy akompaniamencie pianina. Któż mógł wtedy patrzeć na nią i słuchać jej głosu bez prawie że uwielbiania jej? Godność z jaką kroczyła, oraz jej wygląd w czasie podchodzenia do mego konfesjonału zdradziły ją, wyjawiając jej incognito.

Och! Oddałbym każdą kroplę krwi w owej uroczystej godzinie, aby mieć wolność w postąpieniu z nią tak, jak mnie o to tak elokwentnie prosiła - by pozwolić jej wypłakać się do woli u stóp Jezusa! Gdybym miał wolność, by wziąć ją za rękę i cichutko pokazać jej umierającego Zbawiciela, aby mogła skąpać Jego stopy swymi łzami i wylać olejek swej miłości na Jego głowę, bez niczego więcej z mej strony jak tylko powiedzenia: "Idź w pokoju, twe grzechy są ci przebaczone".

Jednak tam, w konfesjonale, nie byłem sługą Chrystusa, by postępować zgodnie z Jego boskimi, zbawiającymi słowami i słuchać dyktatów mego szczerego sumienia. Byłem niewolnikiem papieża! Musiałem zdusić krzyk mego sumienia by zignorować natchnienie mego Boga! Tam sumienie moje nie miało prawa przemawiać a moja mądrość była czymś martwym. Jedynie teolodzy papiescy mieli prawo posłuchu! Nie byłem tam po to, by zbawiać, lecz aby niszczyć, gdyż pod pretekstem oczyszczenia, prawdziwa misja spowiednika, często - jeśli nie zawsze wbrew sobie - polega na gorszeniu i potępianiu dusz.

Jak tylko młody człowiek spowiadający się po mojej lewej stronie zakończył spowiedź, bezgłośnie odwróciłem się w jej kierunku i powiedziałem poprzez mały otwór: "Czy jesteś gotowa rozpocząć spowiedź?" Jednak ona nie dała mi żadnej odpowiedzi. Słyszałem jedynie coś takiego: "Och, mój Jezu, zmiłuj się nade mną! Przychodzę obmyć mą duszę w Twej krwi; czy mnie odrzucisz?"

Przez kilka minut wznosiła ręce i oczy ku niebu, płakała i modliła się. Było rzeczą oczywistą, że nie miała najmniejszego pojęcia, że ją obserwuję sądząc, że drzwiczki oddzielające ją ode mnie były zamknięte. Utkwiłem w niej wzrok, po mych policzkach zaczęły płynąć łzy wraz z jej łzami, zaś me gorliwe modły dochodziły do stóp Jezusa wraz z jej modłami. Pod żadnym pozorem nie chciałem jej przerywać tej najpiękniejszej społeczności z miłosiernym Zbawicielem.

Po upływie dość długiego okresu czasu lekko zastukałem ręką i przybliżając usta do otworu ścianki działowej pomiędzy nami. Powiedziałem niskim głosem: "Droga siostro, czy jesteś gotowa rozpocząć spowiedź?" Odwróciła głowę nieznacznie w mym kierunku i powiedziała drżącym głosem: "Tak, proszę księdza, jestem gotowa".

Jednak ponownie przerwała, płacząc i modląc się. Nie mogłem usłyszeć tego, co mówiła. Kiedy kontynuowała tak swą cichą modlitwę, powiedziałem po upływie pewnego czasu: "Moja droga siostro, jeśli jesteś gotowa, to proszę zacznij swą spowiedź". Wtedy powiedziała: "Proszę drogiego księdza, czy pamięta ksiądz mą prośbę, jaką przedłożyłam księdzu jakiś czas temu? Czy może mi ksiądz pozwolić wyspowiadać się z mych grzechów bez zmuszania mnie, bym zapomniała o szacunku jaki jestem winna sobie samej, księdzu oraz Bogu, który nas słyszy? I czy może ksiądz obiecać, że nie zada mi żadnego z tych pytań, który do tej pory wyrządziły mi szkody nie do naprawienia? Uczciwie mówię księdzu, że mam takie grzechy, których nie mogę wyznać nikomu, jak tylko Chrystusowi, ponieważ On jest moim Bogiem, i On już zna je wszystkie. Proszę mi pozwolić wypłakać się u jego stóp: czy ksiądz nie może mi przebaczyć bez zwiększania mych win poprzez zmuszanie mnie, bym powiedziała rzeczy, których język kobiety-chrześcijanki nie może wyjawić mężczyźnie?"

"Moja droga siostro", odpowiedziałem, "gdybym miał wolność, by iść za głosem mych uczuć, byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł przystać na twą prośbę, jednak jestem tutaj jako sługa naszego świętego Kościoła, zobowiązany do posłuszeństwa jego prawom. Poprzez swych najświętszych teologów Kościół mówi mi, że nie mogę przebaczyć ci twych grzechów, jeśli nie wyspowiadasz się z nich wszystkich, tak jak je popełniłaś. Kościół mówi mi także, że musisz wyznać szczegóły, które mogą wyjawić większy stopień winy bądź zmienić naturę twych grzechów."

"Przykro mi to mówić, ale nasi najświętsi teolodzy czynią obowiązkiem spowiednika zadawanie penitentowi pytań odnośnie grzechów, co do których ma słuszny powód, by podejrzewać, że zostały świadomie bądź nieświadomie pominięte." Wtedy ona wydała z siebie przeszywający okrzyk: "Wobec tego, o mój Boże, jestem na zawsze zgubiona!"

Krzyk ten spadł na mnie niczym grom; jednak ja sam byłem jeszcze bardziej przerażony, kiedy patrząc przez otwór w konfesjonale zobaczyłem, że mdleje. Usłyszałem hałas spowodowany upadkiem jej ciała na posadzkę, oraz uderzenia jej głowy o konfesjonał.

Błyskawicznie wybiegłem by jej pomóc, wziąłem ją w ramiona, i zawołałem kilku mężczyzn znajdujących się niedaleko, by pomogli mi położyć ją na ławce. Przemyłem jej twarz zimną wodą i octem. Była blada jak śmierć, jednak poruszała ustami, mówiąc coś, czego nikt oprócz mnie nie mógł zrozumieć: "Jestem zgubiona - zgubiona na zawsze!"

Zabraliśmy ją do domu, do jej niepocieszonej rodziny, gdzie przez miesiąc była na skraju śmierci. Jej dwóch poprzednich spowiedników przyszło ją odwiedzić, jednak poprosiwszy wszystkich, by wyszli z pokoju, uprzejmie lecz stanowczo poprosiła ich, by odeszli i nigdy więcej nie wracali. Poprosiła mnie, bym ją odwiedzał codziennie, mówiąc, że zostało jej kilka dni życia. "Pomóż mi przygotować się do tej uroczystej godziny, kiedy otworzą się przede mną bramy wieczności!" Codziennie ją odwiedzałem, modliłem się i płakałem wraz z nią.

Wiele razy, kiedy byliśmy sami, ze łzami prosiłem ją by dokończyła swej spowiedzi, jednak łagodnie skarciła mnie ze stanowczością, która wtedy wydawała mi się tajemnicza i niewyjaśniona. Któregoś dnia, kiedy byliśmy sami, klęczałem u boku jej łóżka by się modlić. Nie byłem w stanie wydać z siebie ani słowa, z powodu niemożliwej do wyrażenia udręki duszy z jej powodu. Wtedy zapytała mnie: "Proszę księdza - czemu ksiądz płacze?"

Odpowiedziałem: "Jak możesz zadawać takie pytanie swemu mordercy! Płaczę, ponieważ zabiłem ciebie, moja droga przyjaciółko!". Odpowiedź ta niezmiernie ją zakłopotała. Była tego dnia bardzo słaba. Po tym, jak płakała i modliła się cichutko, powiedziała: "Nie płacz nade mną, ale płacz nad tymi wieloma kapłanami, którzy gubią swe penitentki w konfesjonale. Wierzę w świętość sakramentu pokuty, ponieważ nasz święty Kościół go ustanowił. Jednak gdzieś jest coś bardzo złego w spowiedzi. Dwukrotnie upadłam, i znam wiele dziewcząt, które również upadły poprzez spowiedź. Jest to teraz tajemnicą, ale czy to będzie zawsze trzymane w tajemnicy? Żal mi tych biednych księży, kiedy pewnego dnia nasi ojcowie dowiedzą się, co się dzieje z czystością ich córek w rękach spowiedników. Ojciec na pewno zabiłby dwóch moich ostatnich spowiedników, gdyby wiedział, jak zniszczyli jego biedne dziecko".

Nie mogłem odpowiedzieć. Płakałem. Przez długi czas trwaliśmy w ciszy. Następnie powiedziała: "To prawda, że nie byłam gotowa na skarcenie, jakiego mi ksiądz udzielił wtedy w konfesjonale; jednak ksiądz działał sumiennie, jako dobry i uczciwy kapłan. Wiem, że ksiądz jest zobowiązany postępować według określonych przepisów". Następnie uścisnęła mą rękę swą zimną dłonią i powiedziała: "Drogi księże, nie płacz, dlatego że nagły sztorm rozbił moją zbyt kruchą barkę. Ten sztorm miał mnie zabrać z bezdennego morza mych nieprawości do brzegu, gdzie czeka Jezus, by przyjąć mnie i przebaczyć mi me grzechy. Tego wieczora, kiedy mnie ksiądz przyniósł półżywą do domu mego ojca, miałam sen. Och, nie! To nie był sen, to było na prawdę. Mój Jezus przyszedł do mnie; krwawił, na głowie miał koronę cierniową, ciężki krzyż ranił jego ramiona. Powiedział do mnie głosem tak słodkim, którego żaden język ludzki nie potrafi naśladować: "Widziałem twe łzy, usłyszałem twe wołanie i znam twoją miłość do mnie. Twe grzechy są ci przebaczone; odwagi; za kilka dni będziesz ze mną!"

Ledwie zakończyła ostatnie słowo, gdy nagle zemdlała; lękałem się, aby nie umarła, kiedy byłem z nią sam. Wezwałem rodzinę. Weszli do pokoju. Posłano po lekarza. Stwierdził, że jest tak słaba, że uważał za stosowne, aby oprócz mnie w tym pokoju przebywała tylko jedna bądź dwie osoby. Prosił, abyśmy w ogóle nic nie mówili, "gdyż najmniejsze wzruszenie może ją natychmiast zabić; jej choroba to z wszelkim prawdopodobieństwem tętniak aorty, głównej tętnicy, która podaje krew do serca. Kiedy pęknie, wtedy odejdzie szybko jak błyskawica".

Była już prawie noc, kiedy opuszczałem ten dom, by udać się na spoczynek. Nie muszę chyba mówić, że miałem bezsenną noc. Moja droga Mary była blada, umierała z powodu śmiertelnego ciosu, jaki jej zadałem w konfesjonale. Leżała na łożu śmierci, mając serce przebite sztyletem, jaki mój Kościół włożył w me ręce! I zamiast besztać mnie i przeklinać za me okrucieństwo, okrutny fanatyzm, ona mnie błogosławiła! Umierała z powodu złamanego serca, a mój Kościół zabraniał mi dać jej chociaż słowo pocieszenia i nadziei, gdyż nie wyspowiadała się! Okrutnie starłem tą czułą roślinkę, i nie miałem niczego w rękach, by uleczyć rany, jakie sam zadałem!

Było bardzo prawdopodobne, że umrze następnego dnia, a mi nie wolno było pokazać jej korony chwały, którą Jezus przygotował w Swym królestwie dla pokutującego grzesznika! Mój smutek był niewypowiedziany. Myślę, że udusiłbym się i umarł owej nocy, gdyby strumienie łez płynących nieustannie z moich oczu nie były balsamem na me strapione serce. Jakże długie i ciemne wydawały mi się godziny owej nocy!

Przed świtem wstałem, aby poczytać ponownie dzieła teologów, by sprawdzić, czy któryś z nich czasem nie pozwala mi na przebaczenie grzechów tego drogiego dziecka bez zmuszania jej, by powiedziała wszystkiego, co uczyniła. Lecz wydawali mi się oni bardziej niż kiedykolwiek jednogłośnie nieustępliwi. Ze złamanym sercem odłożyłem z powrotem ich książki na półki swej biblioteki.

Następnego dnia o 9:00 rano stałem przy łóżku naszej drogiej chorej Mary. Nie potrafię wyrazić w pełni radości, jaką odczułem, kiedy lekarz wraz z całą rodziną powiedzieli mi: "Ona czuje się znacznie lepiej; odpoczynek ostatniej nocy spowodował rzeczywiście cudowną zmianę".

Z prawdziwie anielskim uśmiechem wyciągnęła rękę do mnie, abym mógł ją uścisnąć; i powiedziała: "Myślałam ostatniego wieczoru, że drogi Zbawiciel zabierze mnie do siebie, jednak On chce, drogi księże, abym księdzu sprawiła jeszcze trochę kłopotu; proszę jednak być cierpliwym, wkrótce musi przyjść ta uroczysta godzina, kiedy zadzwoni wezwanie. Czy zechciałby ksiądz mi poczytać historię o cierpieniu i śmierci umiłowanego Zbawiciela, którą czytał ksiądz któregoś dnia? Tak dobrze mi robi to, gdy widzę jak On umiłował mnie - taką nędzną grzesznicę".

Spokój i doniosłość jej słów uderzyły zarówno mnie jak i tych wszystkich, którzy tam byli. Kiedy skończyłem czytać, powiedziała głośno: "On mnie tak bardzo ukochał, że umarł za me grzechy!" Zamknęła oczy, jakby rozważając te słowa w ciszy, jednak po jej policzkach spływały łzy dużym strumieniem.

Wraz z rodziną uklęknąłem obok jej łóżka, aby się pomodlić, nie mogłem jednak wypowiedzieć ani jednego słowa. Świadomość, że to drogie dziecko umierało z powodu okrutnego fanatyzmu mych teologów i mego tchórzostwa, przez które ich posłuchałem, była dla mnie niczym kamień młyński uwiązany do szyi. To mnie zabijało. Och! Gdybym mógł umrzeć tysiąc razy i przez to dodać jeden dzień do jej życia, z jakąż radością przyjąłbym owe tysiąckrotne umieranie!

Kiedy tak w ciszy modliliśmy się i płakali koło jej łóżka, poprosiła matkę, by zostawić ją samą wraz ze mną. Ujrzawszy, że jesteśmy sami, będąc pod nieodpartym wrażeniem, że jest to ostatni dzień jej życia, ponownie upadłem na kolana, i ze łzami wypływającymi z najszczerszego współczucia dla jej duszy, poprosiłem, aby odrzuciła wstyd i była posłuszna naszemu świętemu Kościołowi, który wymaga, by każdy wyspowiadał się ze swych grzechów, jeśli chce, by mu one zostały przebaczone.

Spokojnie, z godnością, której żadne ludzkie słowa nie potrafią wyrazić, powiedziała: "Czy to prawda, że po grzechu Adama i Ewy, sam Bóg uczynił okrycia ze skóry i odział ich, aby nie patrzyli na swą nagość?"

"Tak", powiedziałem, "tak nam mówi Pismo święte".

"No dobrze, wobec tego jak to możliwe, że nasi spowiednicy ośmielają się zabierać nam ten święty, Boży płaszcz skromności i szacunku wobec siebie? Czyż nie sam Bóg Wszechmogący uczynił własnymi rękami tego płaszcza kobiecej skromności i szacunku względem siebie, abyśmy nie były dla was ani dla siebie samych powodem hańby i grzechu?"

Zdumiało mnie piękno, prostota i doniosłość tego porównania. Byłem zupełnie zmieszany, nie mogłem z siebie wydobyć głosu. Mimo iż ta odpowiedź usuwała wszystkie tradycje i doktryny mego Kościoła, burząc opinie naszych wszystkich świętych doktorów i teologów, owa szlachetna odpowiedź spotkała się z tak głośnym odzewem w mej duszy, że wydawało mi się świętokradztwem próbowanie dotknięcia jej swym palcem.

Po krótkim milczeniu mówiła dalej: "Księża zniszczyli mnie dwukrotnie w konfesjonale. Zabrali mi dwukrotnie ten boski płaszcz skromności i szacunku dla samej siebie, jaki Bóg daje każdej ludzkiej istocie, która przychodzi na ten świat. Dla tych właśnie kapłanów stałam się głęboką czeluścią zniszczenia do której wpadli, i lękam się, że są oni zgubieni w niej na zawsze! Mój miłosierny niebiański Ojciec oddał mi z powrotem to okrycie ze skór - ową ślubną szatę skromności, szacunku dla samej siebie i świętości, którą mi zabrano. On nie może pozwolić, aby jeszcze raz ksiądz, czy jakikolwiek inny mężczyzna ponownie rozerwał i zniszczył to okrycie, które jest dziełem Jego rąk."

Słowa te wyczerpały ją. Było rzeczą oczywistą dla mnie, że chciała odpocząć. Zostawiłem ją samą, jednak zupełnie wyszedłem z siebie. Byłem pełen podziwu dla tej najwspanialszej lekcji, jaką otrzymałem z ust tej odrodzonej córki Ewy, która - co było widoczne - miała wkrótce od nas odejść. Czułem najwyższy niesmak w stosunku do samego siebie, moich teologów i - czyżbym musiał to powiedzieć? Tak, czułem w tej uroczystej godzinie najwyższą pogardę dla własnego Kościoła, który w tak okrutny sposób zanieczyszczał w konfesjonale mnie i wszystkich swych kapłanów. W owej chwili czułem najwyższe obrzydzenie do spowiedzi usznej, która jest tak często czeluścią zguby i najgorszej nędzy dla spowiednika i penitenta. Wyszedłem na zewnątrz i spacerowałem przez dwie godziny na równinie Abrahama, aby oddychać czystym i świeżym powietrzem górskim. Tam właśnie usiadłem w samotności kamieniu w tym samym miejscu, w którym walczyli i zginęli Wolfe i Montcalm. Płakałem z całego serca nad mą degradacją, a także degradacją tak wielu księży poprzez konfesjonał.

O czwartej po południu wróciłem do domu mojej umiłowanej, umierającej Mary. Jej matka wzięła mnie na bok i bardzo uprzejmie powiedziała: "Mój drogi Chiniquy, czy nie uważa ksiądz, ze to już czas, by nasze drogie dziecko przyjęło ostatnie sakramenty? Dzisiaj rano wydawało się, że jest z nią o wiele lepiej, i byliśmy pełni nadziei. Teraz jednak gwałtownie się jej pogorszyło. Proszę nie tracić czasu i udzielić jej przenajświętszej eucharystii i ostatniego namaszczenia chorych".

Odpowiedziałem: "Tak, proszę pani. Proszę pozwolić mi spędzić kilka minut w samotności z naszym biednym, drogim dzieckiem, abym mógł ją przygotować do ostatnich sakramentów". Kiedy byliśmy już sami, ponownie upadłem na kolana i w potokach łez powiedziałem: "Droga siostro, moim pragnieniem jest udzielić ci komunii świętej i ostatniego namaszczenia. Powiedz mi jednak, jakżebym śmiał uczynić coś tak uroczystego wbrew nakazom naszego świętego Kościoła? Jakże mógłbym udzielić ci komunii świętej bez udzielenia ci wpierw rozgrzeszenia? I jak mogę ci udzielić rozgrzeszenia kiedy ty upierasz się i mówisz mi, że masz wiele grzechów, których nigdy nie wyznasz ani mi ani żadnemu innemu spowiednikowi?"

"Wiesz, że cię poważam i szanuję, tak jak gdybyś była aniołem zesłanym mi z nieba. Któregoś dnia powiedziałaś, że błogosławisz dzień, w którym po raz pierwszy mnie zobaczyłaś i poznałaś. Ja mogę powiedzieć to samo. Błogosławię dzień, w którym ciebie poznałem, błogosławię każdą godzinę, jaką spędziłem przy łożu twego cierpienia; błogosławię każdą łzę, którą wylałem wraz z tobą nad twymi i moimi grzechami. Błogosławię wszystkie godziny, które spędziliśmy razem patrząc na rany naszego umiłowanego, umierającego Zbawiciela. Błogosławię cię za to, że przebaczyłaś mi swą śmierć! Wiem to, i wyznaję to w obecności Boga, że to ja ciebie zabiłem, droga siostro. Teraz jednak wolałbym po tysiąckroć umrzeć, niż powiedzieć ci chociaż słowo, które w jakikolwiek sposób sprawiłoby ci ból, bądź zabrało pokój twej duszy. Proszę cię, moja droga siostro, powiedz mi, czy mogę i co muszę zrobić dla ciebie w tej podniosłej chwili."

Spokojnie, z uśmiechem wyrażającym radość jakiej nigdy wcześniej ani później nie widziałem, powiedziała: "Dziękuje i błogosławię cię, drogi księże, za przypowieść o synu marnotrawnym, którą wygłosiłeś miesiąc temu. Przyprowadził mnie ksiądz do stóp drogiego Zbawiciela. Tam odnalazłam pokój i radość, która przewyższa wszystko to, co serce ludzkie zdolne jest odczuwać. Rzuciłam się w ramiona mojego niebiańskiego Ojca, i wiem, że On przyjął mnie i przebaczył swemu biednemu, marnotrawnemu dziecku! Och, widzę aniołów ze złotymi harfami wokół tronu Baranka! Czy nie słyszy ksiądz niebiańskiej harmonii ich pieśni? Idę - idę dołączyć do nich, do domu mojego Ojca. Nie będę zgubiona".

Kiedy tak mówiła do mnie, moje oczy zamieniły się w fontanny łez; nie mogłem i nie chciałem widzieć niczego, gdyż tak bardzo byłem powalony tymi wielkimi słowami, jakie wypływały z tych umierających ust drogiego dziecka, które dla mnie nie było już zwykłym grzesznikiem, ale aniołem zesłanym z nieba. Słuchałem jej słów - w każdym z nich rozbrzmiewała niebiańska muzyka. Jednak podniosła swój głos w tak dziwny sposób kiedy zaczęła mówić: "Idę do domu mego Ojca", że kiedy doszła do "Nie będę zgubiona", to z jej ust wydobywał się wręcz okrzyk radości. Podniosłem głowę, otworzyłem oczy i spojrzałem na nią. Podejrzewałem, że wydarzyło się coś dziwnego. Wstałem, chustką wytarłem łzy cieknące mi po twarzy, przez które nie mogłem jej wyraźnie widzieć i spojrzałem na nią.

Skrzyżowała ręce na piersi, a na jej twarzy pojawiła się nadludzka radość; jej piękne oczy były utkwione w coś, jak gdyby oglądała jakieś wspaniałe i doniosłe przedstawienie. Z początku myślałem, że się modli.

W tej samej chwili do pokoju wbiegła jej matka, krzycząc: "O, mój Boże! O, Boże! Co znaczy ten krzyk "zgubiona"? - Gdyż jej ostatnie słowa: "nie będę zgubiona" a szczególnie to ostatnie, zostały wypowiedziane tak głośno, że słyszano je chyba w całym domu.

Dałem ręką znak, aby zrozpaczona matka uciszyła się i nie przerywała umierającej córce modlitwy, gdyż myślałem, że przestała mówić, aby się pomodlić, jak to zwykle czyniła, kiedy była sama ze mną. Ale myliłem się. Ta odkupiona dusza odeszła na złotych skrzydłach miłości, aby połączyć się z tłumem tych, którzy obmyli swe szaty we krwi Baranka, aby śpiewać wiecznie "Alleluja".



J. CHINIQUY

THE PRIEST, WOMAN AND CONFESSIONAL (s. 31 - 58).

Przekład: J. Sałacki