Jeden
z największych myślicieli pedagogicznych w historii, całe życie (1592—1670), poświęcił praktycznej
działalności wychowawczej, układaniu podręczników szkolnych i
teoretycznemu opracowywaniu zagadnień pedagogicznych a szczególnie
dydaktycznych.
DRZWI JĘZYKÓW OTWORZONE.
Komeński, osiadłszy w Lesznie, dla użytku tutejszej szkoły opracował podręcznik do nauki łaciny (Janua linguarum reserata, 1631), w którym pragnął połączyć naukę słów z nauką rzeczy. W 100 ustępach, omawiających wszelkie dziedziny, z którymi się człowiek styka, zamieścił 1000 zdań łacińskich i około 8000 słów, z których każde miało zaznajomić ucznia z nową rzeczą. Do tekstu łacińskiego dodał w następnych wydaniach niemiecki i polski, aby czytanka łacińska mogła stać się zarazem pierwszą książka języka ojczystego.
Zamieszczamy
dla przykładu dwa ustępy z Januy tylko w tekście polskim, którego autorem
był rektor szkoły leszczyńskiej Andrzej Węgierski (Gdańsk 1633).
27. O
ZMYSŁACH
WEWNĘTRZNYCH [1].
340.
Abyś czuł, że czujesz, wewnętrzne zmysły dane są trzy, które w mózgu miejsce mają.
341.
Mianowicie pod ciemieniem zmysł wspólny, który rzeczy widzianej, słyszanej, kosztowanej etc.
wyrażenie przyjmuje.
342. Ten
we śnie od pary bywa zatkany, stąd nieczułość.
343. Pod wierzchem głowy ma byt
swój fantazja, która różność rzeczy
rozsądza.
344. Ta w ustawicznym jest
poruszaniu, stąd myślenia, sny i rozmaite
imaginacje.
345. Pod
tyłem głowy pamięć jest, która rzeczy pojęte i rozeznane na przyszłe używanie
chowa.
346. Owe rzeczy
podobieństwa (lub dawno lub świeżo wbite w pamięć) ku spatrzeniu [2] znowu brać,
wspamiętywać sobie jest.
347. Te jeśli zapamiętane[3] są, zapomnieniem
nazywamy.
348.
Przeto na co stale pamiętać chcemy, na to często wspominamy.
349.
Czegom zapomniał, kto pamiętny jest, niech mi przypomni.
350.
Niespanie zbytnie mózg wysusza, spanie pokrzepia, przeto że
odwilża.
351. Ani tak bardzo niejedzenie
mdli jako niespanie.
352. Komu się chce spać, ziewa i
przeciąga się, drzemiący głową kiwa, śpiący sapie albo chrapie.
68. O SZKOLE I ĆWICZENIU
[4].
724. Ponieważ uczeni do
wszystkiego sposobni są, prostacy zaś mało społeczności ludzkiej pożytku
przynoszą, Szkół, gdzie by nie ćwiczonych ćwiczono, potrzeba.
725. Lecz te
nie są (jako bezrozumni rozumieją) katownie, ale gra[5] by tylko uczeń
dowcipny biegłego i mądrego dostał nauczyciela.
726. On bowiem jeśli się uczy
dobrowolnie, wypytuje się chciwie, a słucha pilnie; ten jeśli uczy
chętnie, ćwiczy opatrznie, a przypomina ustawicznie, oba mają wyborną
uciechę.
727.
Czego Rektorowie (rządcy) i szkolnych Mistrzów pomocnicy
Pedagogowie (dzieciowodzowie) pilnują — dla kwartałów [6]
(zapłaty).
728. Przyłożyć jednak trzeba do
ćwiczenia karności, to jest obyczajów złych ganienia i rózgi, żeby albo rozpusta
albo niedbalstwo nie weszło w obyczaj.
729. Kto na napominania nie dba,
niech będzie bity.
730. Katedra dla nauczającego
jest, ławki dla uczących się.
731.
Piórkiem, którego wrąb nożykiem przyprawiają, piszemy na papierze albo na pergaminie, rylcem na
książkach kamiennych[7], aby się wymazać
mogło.
732. Co
nauczyciel powiada, ty pisz po nim; on błędy pokazując poprawi, jeśli co źle położono; abyś
się, czego cię oducza, oduczył.
733. Na pamięć czego się chcesz
nauczyć, czytawaj częstokroć: nie prędko, przemijając i niedbale, ale na
rzeczy pilny wzgląd mając, a tak będzie tkwiło.
734. Powtarzanie ciche jest, na
pamięć mówienie (czytanie) głośne;
doświadczenie (ekzamen) każdodzienne albo nadzwyczajne.
735.
Jeśli chcesz szczęśliwie w naukach postępować, cośkolwiek teraz pojął, drugiemu
rozpowiedz.
736.
Słuszna bowiem pokazującego pilnie naśladować, spółuczniom ubiegając się nie dać
naprzód.
737. Z
pospolitych szkół po stopniach pomknieni bywamy do Szkół więtszych (gimnazjum), stamtąd do
Akademii, które bakałarze, mistrze i doktory czynią.
ŚWIAT W
OBRAZACH
Ogromna
popularność Januy nie zamknęła Komeńskiemu oczu na jej niedostatki: chcąc
zaznajamiać z rzeczami, uczył w niej właściwie tylko słów. Aby zaradzić tej
jednostronności, zapragnął tak książkę przerobić, aby rzeczy mogły być uzmysłowione przynajmniej przy pomocy obrazów. Tak powstał nowy podręcznik Orbis
pictus (1658). Podzielony na 150 ustępów, zawarł on cały prawie
materiał Januy, ale na czele każdego ustępu znajdował się obrazek,
przedstawiający szczegółowo to, o czym w ustępie mowa. Każdy szczegół na obrazku
oznaczony był numerem, który odpowiadał numerowi przy wyrazie w tekście. Pragnąc
dać wy- obrażenie każdej rzeczy, usiłował Komeński ilustrować nawet
pojęcia oderwane, co wywołuje
dzisiaj wrażenie zabawne, albo przedmioty i czynności nie nadające się ze
względów wychowawczych do czytanki szkolnej. Orbis pictus wkrótce
otrzymał obok łacińskiego teksty w językach rodzimych; tekst polski znajdujemy przy wydaniu w
Brzegu Śląskim 1667, opracowany przez Macieja Dobrackicgo z Wrocławia.
Podręcznik ten zyskał niesłychaną
popularność w całym świecie, najbardziej to była po Biblii rozpowszechniona
książka; z niego wyszły tysiące różnych wydawnictw obrazkowych dla
młodzieży.
W
ilustracjach na końcu podajemy kilka charakterystycznych obrazków z Orbis pictus, tu zaś
przykład, jak na czele stara się
Komeński uzmysłowić alfabet. Każdej literze towarzyszy obraz zwierzęcia, którego
głos litera ma wyrazić. Komeński chciał pokazać dziecku i postać zwierzęcia i
właściwość jego głosu. Dziecko ze znanego sobie głosu miało rozpoznać dźwięk,
który oznacza odpowiednia litera. Chodziło mu nie tylko o wyuczenie się nazwy
litery ale i jej brzmienia.
Alfabet
obrazkowy Komeńskiego jest początkiem metody głoskowej.
Wielka Dydaktyka, obejmująca
sztukę uczenia wszystkich wszystkiego, czyli pewny przewodnik do zakładania we
wszystkich gminach, miastach i wsiach każdego chrześcijańskiego państwa takich
szkół, iżby w nich cała młodzież obojga płci, bez wyjątku, mogła pobierać nauki,
kształtować obyczaje, wprawiać się do pobożności i tak w latach dojrzewania
przysposabiać do wszystkiego, co przydatne dla teraźniejszości i przyszłego
żywota, a to w sposób szybki, przyjemny i gruntowny — oto pełny tytuł największego dzieła
Komeńskiego, dostatecznie wyrażający intencje autora. Zabrał się do pracy nad
nim jeszcze w młodości z pobudek religijno — kościelnych, aby Braciom czeskim
stworzyć podstawę organizacji szkolnej i metody nauczania. Już w r. 1629 gotowy
był zarys dzieła w języku czeskim. Później, ze zmianą warunków opracował je na nowo
po łacinie dla użytku całej ludzkości, przez lata poprawiał i odmieniał, aż
wreszcie wydał drukiem na czele swych dzieł zbiorowych w Amsterdamie 1657 r. (por. ciekawą
kartę tytułowąw ilustracjach na
końcu).
Wielka Dydaktyka
dzieli się na cztery
części.
Pierwsza (rozdz. 1—12) obejmuje pedagogikę ogólną,
traktuje o celu i istocie, możliwości i konieczności wychowania, o potrzebie i
wadach istniejących szkół, o konieczności i możliwości ich poprawy. Z tej części
wyjmiemy rozdział IX o potrzebie kształcenia dziewcząt na równi
z chłopcami.
Cześć
druga (rozdz. 13—22), najbardziej oryginalna, rozwija
właściwy system dydaktyki Komeńskiego, najpierw dydaktykę ogólna, potem metodykę szczegółową języków, rzeczy (t.
j. nauk ścisłych) i sztuk. Z tej części przytaczamy
najobszerniejsze wyjątki. Tu mieszczą się najważniejsze, wywody dydaktyczne
Komeńskiego, zwłaszcza rozwinięcie i uzasadnienie metody poglądowej (wspaniałe
rozdziały XVIII, XX).
W niejednym punkcie wskazówki
Komeńskiego i dziś nie znajdują pełnego uwzględnienia, pod wielu względami są
oczywiście już przestarzałe, większość ich zachowuje dotąd pełną wagę. Czytając
je dzisiaj, po blisko trzystu latach od ich ujęcia, gdy tyle ich weszło od dawna
w praktykę szkolną i niejako rozumieją się same przez się, nie odnosimy wrażenia
jakiejś rewelacji lub niezwykłej głębi filozoficznej autora; pamiętać jednak
należy, że po raz pierwszy tak systematycznie i rozsądnie (jakkolwiek nieraz na
błędnych przesłankach lub naiwnych argumentach) dopiero Wielka Dydaktyka
rozwinęła te zasady, którym zawdzięczamy regularna pracę wewnętrzną szkoły
nowoczesnej. Autor ich osiągnął najwyższy triumf przez powszechne wcielenie w
życie swoich zasad dydaktycznych.
Część
trzecia (rozdz. 23—26) omawiała zasady wychowania
religijno-moralnego i karności szkolnej.
Cześć
czwarta (rozdz. 27—31) uzasadniała szczegółowy plan
organizacji szkół; z niej przytaczamy rozdział XXIX, zawierający
prawdziwie nowoczesne umotywowanie idei szkolnictwa elementarnego.
Zakończenie (rozdz. 32—33) poświęcił autor sprawie
uposażenia nauczycieli i opracowania dobrych podręczników. Tu okazał Komeński
słabą stronę swojej dydaktyki: przesadną wiarę w skuteczność podręcznika a
niedocenianie należytego wychowania i przygotowania nauczycieli (która to sprawa
w ogóle uszła jego uwagi).
Rozdziały Wielkiej Dydaktyki
podajemy w przekładzie dr Krystyny
Wisłockiej-Remerowej, pomijając zbyteczny balast analogii i
cytatów, zachowując natomiast charakterystyczny układ wywodów autora i
uwydatnianie czcionkami kursywnymi ważniejszych tez.
ROZDZIAŁ
IX.
CAŁĄ MŁODZIEŻ OBOJGA PŁCI NALEŻY ODDAWAĆ DO SZKÓŁ.
Do szkół powinno
się ściągać nie tylko dzieci bogaczy i dostojników, ale i
wszystkie na równi: szlachetnie urodzone i niskiego pochodzenia,
bogate i ubogie, chłopców i dziewczęta, po miastach i miasteczkach,
po osiedlach i wsiach; co uzasadnia się następująco:
Po pierwsze, każdy, kto
się człowiekiem urodził, przyszedł na świat przede wszystkim po to, aby być
człowiekiem, to jest stworzeniem rozumnym, panem innych stworzeń i wiernym
odbiciem swego Stwórcy. Wszystkich więc do
tego naginać się powinno aby wyposażeni odpowiednio w naukę, w cnoty i w
religię, mogli pożytecznie przepędzić życie
obecne i przygotować się należycie do przyszłego, że znaczenie
poszczególnych osób u Boga o niczym nie stanowi, sam Bóg tylokrotnie to
stwierdza.
Jeżeli
więc dopuszczamy do kształcenia umysłu tylko niektórych, z wykluczeniem innych, to jesteśmy
niesprawiedliwi nie tylko względem istot obdarzonych wspólną z nami naturą, ale
i wobec Boga, który chce, by wszyscy, których uczynił wiernym odbiciem siebie
samego, poznali Go, kochali i chwalili. A przecież o tyle więcej okażą w tym
żarliwości, im silniej rozbłyśnie światło poznania. Stopień naszej miłości
zależy mianowicie od stopnia naszego poznania.
A dalej nie jest nam zgoła
wiadome, do jakich zadań przeznaczyła Opatrzność tego, czy owego człowieka.
To jedno wiemy, że Bóg niekiedy z pomiędzy najbiedniejszych, najniżej
zepchniętych, najmniej znanych, wyznacza niepospolite narzędzia swej chwały.
Naśladujmy więc słońce na niebie, które całą ziemię oświeca, ogrzewa i do życia
pobudza, aby wszystko, cokolwiek może żyć, zielenić się, kwitnąć i owoce
wydawać, żyło, zieleniło się, kwitło i wydawało owoce.
Nie przemawia przeciwko nam to, że
niektórzy ludzie zdają się być z natury tępi i głupi. Ten stan rzeczy bowiem
tym bardziej zaleca i domaga się takiego właśnie powszechnego rozwijania ducha.
Bo im kto jest z natury bardziej ociężały i zły, ten o tyle więcej potrzebuje pomocy, by w miarę możności
oswobodzić się z ociężałości i głupoty. A nie znajdziesz takiego ubóstwa
umysłu, by wykształcenie nie przyniosło mu
żadnej w ogóle poprawy. I z pewnością, tak jak przedziurawione naczynie,
gdy się je często opłukuje, choćby wcale wody nie zatrzymywało, jednak obmywa
się i odczyszcza, podobnie też choć ludzie tępi i ograniczeni w nauce nie czynią
żadnych postępów, to jednak uszlachetniają się ich obyczaje, tak że umieją
słuchać zwierzchności i sług Kościoła. Wiadomo również z doświadczenia, że
niektórzy ludzie, nader ociężali z natury, zdobyli wszelako w nauce taki zasób
wiadomości, iż wyprzedzili w tym nawet uzdolnionych; tak prawdziwe jest owe
powiedzenie Poety[8]: “Wytężona praca
wszystko pokonuje”. Jak ktoś od dziecka fizycznie doskonale się rozwija, a potem
zapada na zdrowiu i słabnie, a drugi, przeciwnie, jako dziecko ledwie wlecze swe słabe i chorowite ciało, a
później nabiera sił i wyrasta na smukłego młodzieńca, tak też dzieje się
i ze zdolnościami, że niektóre z nich przedwcześnie dojrzewają, ale też
wyczerpują się rychło i w końcu ulegają stępieniu, inne, zrazu nikłe,
później doznają jakiejś podniety i w rozwoju swoim dochodzą bardzo daleko.
Dlatego nie powinno się nikogo od nauki wykluczać, chyba że Bóg komuś zmysłów i
ducha poskąpił.
Również niepodobna podać
żadnej wystarczającej przyczyny, dlaczego by się miało drugą płeć zupełnie
wyłączyć od nabywania mądrości, czy to w języku łacińskim, czy też w
ojczystym. Kobiety są tak samo obrazem Boga, tak samo uczestniczkami łaski i
królestwa w przyszłym życiu, tak samo wyposażone w umysł sprawny i zdolny pojąć mądrość (nieraz w wyższym niż
nasza płeć stopniu), tak samo stoi przed nimi otworem droga ku szczytom,
skoro niejednokrotnie sam Bóg ich używał do sprawowania rządów nad ludami, do
udzielania królom i książętom zbawiennych rad, do uprawiania wiedzy lekarskiej i
do innych działań pożytecznych dla ludzi, a nawet w roli wieszczej i tam, gdzie
szło o karcenie kapłanów i biskupów. Dlaczegóż więc mielibyśmy dopuszczać je do
abecadła, a później z dala trzymać od ksiąg samych? Czyż ich lekkomyślności się
boimy? Toć im więcej zajmujemy ich myśli, tym mniej miejsca znajdzie tam dla siebie
lekkomyślność, bo ona z pustki umysłu zwykle się wywodzi. Nie
powinno się im jednak dawać dostępu do
byle jakiej mieszaniny książek, tak samo zresztą jak i młodzieży męskiej
(a szkoda, że nie unikano tego dotąd z
większą usilnością), a tylko do takich książek, z których mogłyby one czerpać
stale wraz z prawdziwym poznaniem Boga i dzieł Jego, także prawdziwe
cnoty i bogobojność prawdziwą.
Niech mi
zatem nikt nie przeciwstawia owych słów Apostoła: “Kobiecie nie pozwalam uczyć” (I Tym. 2,
12), czy owego ustępu z VI satyry Juvenalisa: “Niech prawowita twa
małżonka nie posiada szczególnej wymowy, niech drobnego wniosku nie rozwleka w
toczonych frazesach, niech nie zna historyjek wszelakich”. Ani tego, co u Eurypidesa mówi Hippolit: “Nienawidzę
uczonej kobiety, niech nigdy w domu moim nie jawi się taka, która by
więcej wiedziała, niż potrzeba kobiecie; bo jeśli są uczone, Cypryda[9] sama tym większą
wpaja im chytrość”. To wszystko — twierdzę — nie szkodzi w niczym naszemu żądaniu, boć my nie
doradzamy kształcenia kobiet dla rozbudzenia w nich ciekawości, lecz aby
je uszlachetniać i uszczęśliwiać. W tym więc przede wszystkim kształcić je należy, co powinny wiedzieć i móc zastosować,
zarówno dla należytego zawiadywania gospodarstwem, jak pielęgnowania
zdrowia własnego, oraz męża, dzieci i
rodziny.
A jeśli ktoś powie: Co
z tego wyjdzie, gdy robotnicy, chłopi, tragarze, ba nawet i babięta będą
uczonymi? Odpowiem: Nastąpi to, że jeśliby się owo powszechne kształcenie
młodzieży oparło na właściwych zasadach, od tej chwili nikomu w ogóle nie
zabrakłoby dobrego tworzywa dla myśli, życzeń, dążeń, a wreszcie działania. Wszyscy wiedzieliby, ku czemu
kierować wszelakie działania i pragnienia życiowe, w jakich granicach
obracać się należy i w jaki sposób każdy zachować się ma na swym stanowisku.
Ponadto, nawet wśród pracy i trudu będą się wszyscy radowali rozważaniem słów i dzieł Bożych, a dzięki
częstemu rozczytywaniu się w Piśmie i innych dobrych książkach (dokąd
ich, raz już zwabionych, pociągać będą wyższe owe ponęty), unikną
niebezpiecznych dla ciała i krwi chwil bezczynności. I aby już krótko rzecz
ująć; nauczą się Boga wszędzie widzieć, wszędzie chwalić, wszędzie doń
garnąć; i w ten sposób to pełne trosk życie przyjemniej spędzać, a przyszłego
życia z większą tęsknotą i nadzieja wyglądać. Doprawdy, czyż taki stan
Kościoła nie byłby dla nas ziszczeniem tu na ziemi takiego raju, jaki tylko jest
możliwy pod słońcem?
ROZDZIAŁ
XVI.
OGÓLNE WYMAGANIA, DOTYCZĄCE NAUCZANIA I
UCZENIA SIĘ, t. j. JAK NALEŻY NAUCZAĆ I UCZYĆ SIĘ, ABY WYNIKI NIE MOGŁY
ZAWIEŚĆ.
W przypowieści swej (Marek 4, 26)
Odkupiciel wskazuje, że Bóg właśnie wszystko w każdej dziedzinie sprawia, a
człowiekowi tyle jedynie pozostawia, by ziarna nauki wiernym sercem
przyjmował; i w ogóle będzie tak, że wszystko samo ma poczynać się i róść aż do
samego dojrzenia, w ten sposób, że człowiek sam tego jakoś nie zauważy. Toteż na
tych, którzy młodzież kształcą, żaden inny nie spoczywa obowiązek, jak tylko
ten, aby ziarna nauki zręcznie w umysłach
ich rozsiewali, roślinki boże starannie skrapiali; plon i wzrost przyjdą
z góry.
Lecz któż nie wie, że do siania i
hodowli roślin potrzeba pewnej umiejętności i doświadczenia. Bo gdy
niedoświadczony ogrodnik obsadzi ogród drzewkami, większość szczepków zazwyczaj
ginie, a jeśli niektóre szczęśliwie wyrosną, dzieje się to z przypadku raczej
niż z umiejętności. Doświadczony natomiast pracuje z wprawą, wiedząc
dobrze, co, gdzie, kiedy i jak należy czynić lub czego poniechać, by nic zgoła
nie poszło na marne. Co prawda, zdarza się, że i doświadczonego nawet
zawiodą niekiedy plony, bo prawie niemożliwością jest dla człowieka z taką
pełnią wglądu w szczegóły zarządzać wszystkim, by nigdzie w żadnym obliczeniu
nie pobłądzić. Atoli my tu mówimy nie o przezorności i przypadku lecz o
umiejętności, a więc o tym, jak można dzięki przezorności uprzedzać
zdarzenia.
Ponieważ dotąd metoda kształcenia
była istotnie tak chwiejna, że mało kto odważyłby się oświadczyć:
Młodzieniaszka tego w tylu a tylu latach doprowadzę do tego, czy innego
punktu, ustalę go na takim czy innym poziomie wykształcenia i t. d.,
będziemy musieli przeto zbadać, czy można tę umiejętność duchowej hodowli
oprzeć na tak silnych podstawach, by dawała pewność postępu, a nie zawodziła;
Wobec tego zaś, że tą zasadą może być tylko jak najskrupulatniejsze dostosowanie
działania, w ramach tej umiejętności do norm działania natury[10], będziemy śledzić
drogi natury na przykładzie ptaka wysiadującego pisklęta; a przekonawszy się,
jak skutecznie idą w ślady jego ogrodnicy, malarze i architekci, łatwo też
zobaczymy, jak go naśladować powinni wychowawcy młodzieży.
ZASADA I
Natura uwzględnia odpowiedni czas.
Na przykład: Ptak, zamierzający
rozmnożyć swój rodzaj, nie zabiera się do rzeczy w zimie, kiedy wszystko marznie
i krzepnie, ani w lecie, kiedy wskutek upału wszystko rozpalone omdlewa, ani w
jesieni, kiedy wszelkie siły życiowe wraz z słońcem są w zaniku i zima wroga
młodziutkim tworom nadciąga, lecz na
wiosnę, kiedy słońce wszystkiemu świeże życie i siłę przynosi. A i to
stopniowo. Bo dopóki chłodniejszy jest klimat, ptak poczyna jaja i wygrzewa w
swym ciele, gdzie zabezpieczone są przed zimnem; w cieplejszym okresie składa je
w gnieździe, a w końcu w gorętszej już porze roku daje się wykluć małym, by
delikatniutka istotka powoli przyzwyczajała się do światła i ciepła.
Tak i ogrodnik stara się wszystko w odpowiednim czasie czynić. Nie szczepi drzew w zimie (bo wtedy sok w korzeniach się gromadzi, tak że szczepkowi w górze nie dostarczałby pożywienia), ani w lecie (bo wtedy sok jest rozdzielony po gałązkach), ani w jesieni (bo wtedy sok cofa się już ku korzeniom), lecz na wiosnę, kiedy sok z korzeni zaczyna się rozprzestrzeniać i pobudzać do życia górne części rośliny. Ale i potem dla wszystkiego, cokolwiek jest jeszcze około drzewek do zrobienia, trzeba znać porę odpowiednią, a więc czas nawożenia, obcinania, okopywania i t. d.; ba toć i drzewko ma swoje pory: rośnięcia, kwitnięcia, zielenienia się, dojrzewania owoców i t. d.
Nie inaczej jest z architektem,
który też musi przestrzegać odpowiedniej chwili do ścinania budulca, wypalania
cegieł, zakładania fundamentów, wznoszenia ścian i ich zdobienia i t.
d.
Przeciw tej zasadzie dwojako
grzeszy się w szkole. 1) Przez to, że nie obiera się właściwego czasu na
rozwijanie umysłów; 2) nie rozkłada się potem ćwiczeń tak starannie, by wszystko
stopniowo, a niechybnie naprzód
postępowało. Mianowicie:
dopóki chłopak jest małym
dzieckiem, kształcić go nie można, bo korzeń jego pojętności tkwi jeszcze za
głęboko. W starości kształcić człowieka już za późno, bo zdolność pojmowania i
pamięć są już w zaniku. W średnim wieku trudno, bo siła rozumu na tyle rzeczy
rozprasza się, że ledwie z trudem da się skupić. Należy więc zwrócić uwagę na
młodość, kiedy to wzmagają się siły życia i rozumu, wtedy rozwija się wszystko,
i bez trudu głębokie puszcza korzenie.
Stąd wnioski:
ZASADA II.
Natura wpierw sobie m a t e r i a ł gromadzi,
nim zacznie nadawać mu
kształty.
Na
przykład: Ptak, mając spłodzić podobną sobie istotę, najpierw z kropli swej krwi poczyna w sobie
nasienie następnie buduje gniazdo, by w nim
jaja złożyć, w końcu zaś wysiadując je wygrzewa, daje im się ukształtować i
wykluć. (Podobnie architekt, malarz,
ogrodnik).
Przeciw
tej zasadzie grzeszą szkoły:
Po pierwsze: bo nie starają
się o to, by wszelkiego rodzaju przybory: książki, tablice, wzory, obrazy i t.
d. były w pogotowiu do powszechnego użytku; lecz gdy tej czy innej rzeczy
potrzeba, wtedy dopiero szukają jej, klecą ją, dyktują, odpisują i t. d., co
ilekroć zdarzy się nauczycielowi niedoświadczonemu lub niedbałemu (a takich jest
coraz więcej), marne daje wyniki, tak zupełnie jak gdyby lekarz, ilekroć ma dać
komuś do zażycia lekarstwo, wtedy dopiero uganiał po ogrodach i lasach, zbierał
zioła i korzonki, naparzał je, destylował i t. d., chociaż lekarstwo powinien
był mieć już przygotowane na wszelki wypadek.
Po wtóre: bo nawet w szkolnych
książkach nie przestrzega się owego
naturalnego porządku, by materiał szedł naprzód, a forma po nim:
Nieomal wszędzie jest przeciwnie: uporządkowanie rzeczy — wysuwa się przed rzeczy same,
choć przecież niepodobna ustalać porządku tam, gdzie nie ma tego, co ma
się porządkować.
Wykażę to na poczwórnym
przykładzie:
1) by książki i wszystkie inne środki pomocnicze były w pogotowiu;
2) by wpierw rozwijano pojmowanie rzeczy, a potem wyrażanie ich przez języki;
3) by nie uczono się żadnego języka z gramatyki, lecz z odpowiednich autorów;
4) by nauki o rzeczach wysuwać przed nauki formalne;
5) a przykłady przed prawidła.
zasada
iii.
Natura wybiera
dla swego działania odpowiedni przedmiot,
albo przynajmniej przysposabia go sobie uprzednio,
by go odpowiednim uczynić.
Na przykład: ptak nie wrzuca
czego bądź do gniazda, by je wysiadywać,
lecz taki przedmiot, z którego mogą wykluć się pisklęta, t. j. jajo. A jeśli zamiesza się tam
kamyczek, czy cokolwiek innego,
wyrzuca to jako rzecz niepotrzebną. Potem zaś, siedząc na tym, tak długo
zawartość jaja wygrzewa, obraca i daje jej
się kształtować, aż pisklęta zdolne będą się wykluwać. (Podobnie architekt itd.).
Przeciw tej zasadzie grzeszono
w szkołach, nie tyle co
prawda przez dopuszczenie tępaków i głupców (jako że wedle mojego zdania całą
młodzież dopuszczać należy), ile raczej przez to, że:
Odtąd
więc:
1.
niech każdy,
kogo się odda do szkoły, pozostanie w niej do końca,
2.
do wszystkiego,
co się bierze za przedmiot opracowywania w nauce, należy wpierw przygotować
umysły uczniów,
3.
wszelkie
przeszkody należy uczniom z drogi usunąć.
Bo, jak powiada Seneka, na nic
nie przyda się dawanie wskazówek, jeśli nie usuniesz wpierw tego, co im będzie
przeszkodą. Ale o tym będzie mowa w następnym rozdziale.
ZASADA IV.
Natura nie gubi się w chaosie swoich dzieł, ale postępuje naprzód, doskonale orientując się w
szczegółach.
Np.
tworząc ptaszka kiedy indziej zarysowuje kości, żyły, nerwy, kiedy indziej skrzepią ciało, kiedy
indziej znów skórą powleka, a jeszcze w innym czasie przystraja w pióra, w innym
znów latać uczy i t. d.
Był przeto chaos w szkole,
skoro naraz tyle materiału narzucono uczniom. Np. gramatykę łacińską, grecką, może i
retorykę i poetykę, i czegóż jeszcze tam nie było? Któż nie wie, że w
klasycznych szkołach przez cały dzień, na każdej nieomal godzinie zmienia się
materiał lekcji i ćwiczeń? Pytam, czy to nie chaos prawdziwy? Przeto — zaklinam
— dbajmy o to, by tym, którzy gramatyką się zajmują, nie wchodziła w drogę
dialektyka, ani gdy dialektyka umysł kształci, niech nie zamącą go retoryka, a
kiedy zajmujemy się łacińskim językiem, niech grecki czeka swej kolei i t. d.
Inaczej nawzajem przeszkadzać sobie będą, bo świadomość, nastawiona na wiele
spraw, mniej bystra jest wobec każdej z osobna.
Niech więc w szkole tak
będzie, by uczniowie w danym czasie zajmowali się jednym tylko przedmiotem
nauki.
ZASADA V
Natura rozpoczyna każde działanie swoje od
strony
wewnętrznej.
Np. nie tworzy najpierw pazurów
ptaka, upierzenia, czy skóry, lecz wewnętrzne części, potem zaś w swoim czasie
zewnętrzne. Stąd też ogrodnik nie zlewa zazwyczaj wodą gałęzi drzewa, lecz jego korzeń, i zwierzę nie
zewnętrznym członkom dostarcza pokarmu, ale żołądkowi, który go
przetwarza i rozprowadza po całym ciele. Tak więc jeśli kształcący młodzież
zajmuje się głównym korzeniem wiedzy, to jest umysłem, siła życiowa bez
trudu przeniknie do pnia, t. j. pamięci i pojawią się na koniec kwiaty i owoce,
t. j. łatwość posługiwania się mową i znajomość rzeczy.
Błądzą w tym
nauczyciele, którzy kształcenie powierzonej sobie młodzieży chcą zbyć rozlicznym
dyktowaniem i obciążaniem, pamięci bez dokładnego, wyjaśniania rzeczy.
Tak samo i ci, którzy
chcąc rzecz wyjaśnić, nie wiedzą jak to
uczynić; t. j. w jaki sposób korzeń
ostrożnie odsłonić należy i zaszczepić pędy nauki. Toż podobnie męczą młodzież, jak gdyby ktoś do
rozłupania rośliny zamiast noża użył
kija czy kafaru. Toteż odtąd:
1)
Najpierw należy
przysposobić zdolność pojmowania rzeczy, na drugim miejscu pamięć, a na trzecim
dopiero mowę i rękę.
2)
Nauczyciel
powinien brać pod uwagę wszelkie drogi, zmierzające do otwarcia umysłów i używać ich
odpowiednio do okoliczności.
ZASADA VI.
Natura tworząc wychodzi zawsze od
najogólniejszych
zarysów, a kończy na szczegółach.
Np. chcąc z jaja
wychować ptaka, nie stwarza najpierw ani nie kształtuje głowy czy oka; pióra
albo pazura, lecz całość jaja ogrzewa, a wskutek wytworzonego ciepła w ruch ją
wprawiając przeprowadza żyły poprzez całość, tak że powstaje już jakby słaby zarys ptaszęcia (z czego mianowicie
ma powstać głowa, skrzydła, nogi i t. d.), a wtedy dopiero zwolna
wyrabiają się poszczególne członki aż do
wykończenia całości.
Stąd wynika, ze
źle jest podawać wiedzę rozdrobnioną, nie rzuciwszy przedtem prostego i ogólnego
zarysu całokształtu wiadomości1[12], i że nikogo nie można tak
wykształcić, by w jakiejś jednej nauce doszedł do doskonałości, nie
uwzględniając innych.
Również: źle
jest uczyć sztuk, czy języków, nie dając najpierw podstaw, tak jak to —
pamiętam — było w użyciu, gdy dopuściwszy nas do dialektyki, retoryki,
metafizyki, od razu zasypywano hojnie prawidłami, ba nawet wraz z komentarzami i
wyjaśnieniami komentarzy, z porównywaniem
autorów i ich sporami. Podobnie też przeładowywano nas gramatyką łacińską
z wszelkimi wyjątkami, a nawet i grecką wraz z dialektami, a my biedacy staliśmy
ogłuszeni, nie wiedząc o co idzie,
Przeciw temu bezładowi środkiem zaradczym będzie:
ZASADA
VII.
Natura nie czyni skoków, lecz stopniowo na przód postępuje.
I tak kształtowanie ptaka ma
swoje kolejne fazy, których ani przeskoczyć ani przesunąć nie można, aż pisklę
wyjdzie z rozbitej skorupki. A gdy się to stanie, nie każe mu zaraz matka latać,
ani pokarmu szukać (bo ono jeszcze tego czynić nie może), lecz karmi je sama, i
wciąż jeszcze własnym ogrzewając ciepłem, pomaga mu poróść w pióra. Upierzonego
znowu nie pędzi od razu z gniazda do latania, lecz powoli uczy, i to zrazu w
samem gnieździe, rozwijając skrzydła, później poruszać niemi, wznosząc się ponad
gniazdo, następnie dopiero poza jego obrębem, ale jeszcze w pobliżu próbować
lotu, potem przelatywać z gałęzi na gałąź, wreszcie z drzewa na drzewo, w końcu
zaś z góry na górę; i tak dochodzi do tego, że w końcu bezpiecznie powierza
ptaszka wolnym przestworzom. Oto jak każdy szczegół wymaga dla siebie
odpowiedniego czasu, i nie ustopniowania tylko, ale i niezmiennej kolejności
tych faz stopniowych!
Jasne więc, że powstaje
bezsensowna plątanina, gdy nauczyciele nie rozkładają sobie i uczniom materiału
naukowego, tak by nie tylko jedno za drugim szło nieprzerwanym szeregiem, ale
także, aby każdy przedmiot nauki
wyczerpywać koniecznie w określonych granicach. Bo jeśli nie wyznaczy się
celów i środków ku tym celom wiodących oraz uszeregowania tych środków, łatwo
coś pominie, łatwo poprzestawia, łatwo sprawę pogmatwa.
Odtąd więc:
ZASADA
VIII.
Natura rozpocząwszy coś nie przerywa tego aż do ukończenia.
Ptak bowiem, gdy
za popędem naturalnym idąc, jaja wysiadywać zacznie, nie zaprzestaje
tego, aż się młode wyklują. Bo gdyby bodaj parogodzinną przerwę zrobił,
zmarniałby płód wyziębiony. Nawet wyklutych już piskląt nie przestaje wygrzewać,
aż nabrawszy siły życiowej, i dobrze w pióra porósłszy, będą już mogły znosić
działanie powietrza.
Stąd też jasne, że
źle się dzieje, jeśli się dzieci oddaje na przeciąg miesięcy czy lat do szkoły,
a potem znów przez pewne okresy czasu odrywają je od niej inne zajęcia.
Podobnie, jeśli nauczyciel z uczniem swoim to do tego, to do tamtego się
zabiera, niczego zaś z należytą powagą do końca nie doprowadza. Na koniec i
wtedy, jeśli się dla poszczególnych godzin nie wyznacza określonego planu i nie
wyczerpuje go tak, aby za każdym razem postęp był zupełnie widoczny. Gdzie nie
ma takiego zapału, wszystko się wyziębia. Bo nie na darmo zwraca się na to
uwagę, że żelazo kuć trzeba póki gorące, bo jeśli wystygnąć mu się pozwoli, daremnie młotem obrabiać je będziemy;
trzeba będzie znowu do ognia powrócić, z niewątpliwą stratą i czasu i
żelaza. Ilekroć bowiem włoży się je do ognia, tylekroć traci ono
cośkolwiek ze swej masy.
I
dlatego:
1)
Kogo się odda
do szkoły, niech tam pozostanie, aż wyjdzie na człowieka wykształconego,
obyczajnego i religijnego.
2)
Szkoła powinna
się znajdować w miejscu spokojnym, z dala od zgiełku i wszystkiego, co odrywa
uwagę.
3)
Powinno się
wszystko, cokolwiek według przepisu ma być odrobione, odrabiać — bez zbędnego
przewlekania sprawy.
4)
Nie należy
nikomu pozwalać na przebywanie poza szkołą i wałęsanie się pod jakimkolwiek
pozorem.
ZASADA IX.
Natura starannie unika sprzeczności i r
z e c z y szkodliwych.
Ptak, kiedy
wysiadując jaja, ciepłem je swoim ożywia, nie dopuszcza ostrego
wiatru, a tym bardziej deszczu, ani gradu. Odpędza też węże, ptaki drapieżne i innych
szkodników. Toteż nie jest to rozsądne,
jeśli się młodzieży u wstępu od razu podaje kwestie sporne, a więc wysuwa
wątpliwości co do tego, co ma dopiero przyswoić swemu umysłowi. Bo czyż nie jest
to tak, jakbyśmy potrząsali gwałtownie
roślinką, która chce korzeń wypuszczać? Tak samo, jeśli młodzieży nie
będzie się trzymało z dała od książek
złych, błędnych i mętnych, jako też od złego towarzystwa. Dbać przeto trzeba
będzie:
Jeśli tego wszystkiego będzie się
skrupulatnie przestrzegać, nie może chyba się zdarzyć, by szkoły minęły się ze
swoim celem.
ROZDZIAŁ
XVII.
ZASADY ŁATWEGO NAUCZANIA I UCZENIA
SIĘ.
W ten sposób rozważyliśmy już,
jakimi środkami może wychowawca młodzieży na pewno osiągnąć swój cel;
zobaczmy teraz, jak owe środki dostosowywać należy do umysłowości uczniów, aby
można było posługiwać się nimi w sposób łatwy i miły.
Jeśli pójdziemy śladem natury,
okaże się, że wychowanie młodzieży będzie się posuwało naprzód bez trudu. Lecz
poznajmy już same owe ślady natury.
ZASADA I.
Natura rozpoczyna zawsze od ograniczeń[13].
Ptak bowiem do wysiadywania
bierze świeżo zniesione jaja, zawierające jak najczyściejszą treść; gdyby już
uprzednio pisklę zaczęło się kształtować, tedy daremnie wyglądałbyś dodatnich
wyników.
Stąd płynie wniosek, że:
po pierwsze najlepiej wpaja się zamiłowanie do mądrości w umysły
młode, nie nawykłe jeszcze do rozpraszania się na inne zajęcia. A im później
kształcenie się rozpoczyna, tym oporniej postępuje, gdyż umysł jest już
uprzednio czym innym zajęty. Po wtóre: Nie może chłopca z korzyścią uczyć
równocześnie kilku nauczycieli, gdyż wręcz niepodobieństwem jest, by wszyscy
utrzymali jednaki sposób ujmowania rzeczy,
czego wynikiem jest rozproszenie wrażliwych umysłów i przeszkoda w
nauce.
Zatem:
ZASADA II.
Natura tak z
góry układa materiał, by sam dążył do odziania się w kształty.
Tak to pisklę w jaju już
dostatecznie ukształtowane, dążąc do pełniejszej doskonałości, zaczyna poruszać
się, rozpiera skorupkę lub ją rozbija dziobem.
Źle zatem o
młodzież dbają ci, którzy wbrew woli przymuszają ją do nauki. Bo i czegóż się po tym spodziewają? Jeśli
żołądek bez apetytu pokarmy przyjmuje, a ty byś mu je wciąż narzucał, nic innego
nastąpić nie może, jak tylko mdłości i wymioty, a przynajmniej niestrawność i
niedomaganie. Przeciwnie zaś, cokolwiek
wprowadzisz do głodnego żołądka, wszystko przyjmie łakomie, skwapliwie
strawi, i przerobi skrupulatnie na sok i krew. Stąd to powiada Isokrates: jeśli
będziesz garnął się do wiedzy, wiele umieć będziesz. A Kwintylian: Zapał do
nauki polega na woli, której przymusić nie można.
Zatem:
Zapał do nauki budzą w dzieciach
rodzice, nauczyciele, szkoła, przedmioty same, metoda nauczania i
zwierzchność.
Jeżeli rodzice wobec
dzieci wynoszą w pochwałach uczoność i uczonych; jeśli, zachęcając do pilności,
obiecują piękne książeczki, ubranie czy inną rzecz mile widzianą, jeśli
nauczyciela (szczególnie tego, któremu dzieci mają być powierzone) zachwalają
zarówno dla jego wysokiego wykształcenia, jak też dla dobroci jego w stosunku do
uczniów (bo też miłość i podziw są uczuciami najskuteczniej podniecającymi
ochotę do naśladowania), jeśli czasem poślą doń dziecko z jakimś zleceniem albo
z małym podarunkiem[14]: wówczas z
łatwością to uzyskają, że najserdeczniejszym stanie się stosunek dzieci zarówno
do nauki, jak i do nauczyciela.
Nauczyciele zaś: jeśli są przystępni i uprzejmi, jeśli
żadną szorstkością nie zrażają do siebie
umysłów, lecz pociągają je ojcowskim uczuciem, zachowaniem się i słowem,
jeśli zachwalają wspaniałość nauk, do których mają przystąpić, rozkosz z nich
płynącą i ich przystępność, jeśli pilniejszych czasem pochwalą (a nawet
rozdzielają między malców owoce, orzechy, cukierki
itp.), jeśli prywatnie
zwoławszy ich do siebie, czy nawet w czasie lekcji pokazują im obrazy, dotyczące
przedmiotów, których maja kiedyś się uczyć, przyrządy optyczne i geometryczne,
kule, wyobrażające sklepienie niebieskie, i tym podobne rzeczy, mogące ich
porwać i zachwycić; jeśli przez nich co jakiś czas przekazują jakąś wiadomość
rodzicom; słowem: jeśli do uczniów odnoszą się serdecznie, łatwo serce ich
pozyskają, tak że dzieci będą chętniej w szkole przebywać, niż w
domu.
Sama szkoła powinna być
miejscem miłym, które by wewnętrznym i zewnętrznym wyglądem radowało oczy.
Wewnątrz niech się znajduje sala, jasna, czysta i ozdobiona wokół
malowidłami; mogą to być bądź to portrety znakomitych mężów, bądź też mapy
geograficzne, albo też obrazy treści historycznej, lub wreszcie jakieś godła.
Na zewnątrz niech przylega do szkoły nie tylko boisko, gdzie dzieci mogłyby
używać ruchu i wspólnie się bawić (jako że tych rzeczy nie należy im
odmawiać, jak o tym poniżej w odpowiednim miejscu będzie mowa), ale też i
ogród jakiś, do którego prowadzono by je niekiedy, zachęcając, ażeby syciły
wzrok widokiem drzew, kwiatów i roślin. Jeśli tak rzecz się urządzi, dzieci będą
prawdopodobnie z nie mniejszą przyjemnością chodziły do szkół, jak zazwyczaj
chodzą na jarmarki, gdzie zawsze spodziewają się ujrzeć i usłyszeć coś
nowego.
Przedmioty same wtedy pociągają młodzież, jeśli są
odpowiednio do zdolności pojmowania w danym wieku i przejrzyście podane, z
wplecionymi tu i ówdzie czy to żarcikami, czy weselszymi ustępami. Bo to właśnie jest łączeniem
pożytecznego z przyjemnym.
Aby sama metoda budziła
zapał do nauki — w tym celu musi ona przede wszystkim być naturalna. Bo
wszystko, co jest naturalne, rozwija się spontanicznie. Wody nie potrzeba wcale
zmuszać, by spływała po pochyłości; usuń tylko groblę, czy co innego ją
zatrzymuje, a zobaczysz, że natychmiast popłynie. Nie trzeba też ptaka prosić,
by wyleciał, tylko klatkę mu otwórz; ani oka czy ucha, by zwróciło się ku
obrazowi czy pięknej melodii, jeśli się mu jej dostarczy; raczej hamulców
potrzeba w takich wypadkach.
Po wtóre, ażeby sama metoda
pociągała umysły, na to trzeba ją jakoś rozumnie osłodzić; tak, by wszystko,
choćby nawet poważne rzeczy, podawano w sposób przystępny i miły,
mianowicie pod postacią rozmowy, lub współ ubiegania się o rozwiązanie
zagadki, w przenośni lub wreszcie w przypowiastce. O tym obszerniej na właściwym
miejscu.
Zwierzchność zaś i nadzory szkół mogą pobudzać do
pilności w nauce, jeśli będą brać osobiście udział w publicznych wystąpieniach
szkoły (czy to są ćwiczenia, czy deklamacje, czy rozprawy, czy wreszcie egzaminy
lub promocje) i rozdzielać pomiędzy pilniejszych pochwały i podarki.
ZASADA
III.
Natura wywodzi wszystko z
początków małych co do
rozmiaru, ale potężnych swą siłą.
Niesłychanie grzeszy się
powszechnie w szkołach przeciw tej zasadzie. Wielu bowiem nauczycieli wysila
się, by rośliny zamiast ziarna sadzić i drzewa zaszczepiać zamiast szczepków,
gdy zamiast podstawowych wstępnych wiadomości podają młodzieży chaos przeróżnych wniosków, ba nawet całkowitych
tekstów. A tymczasem tak jak pewne jest, że świat się składa z czterech
pierwiastków (pod różnymi tylko postaciami), tak też pewne jest, że
wykształcenie opiera się na nielicznych założeniach, z których (po poznaniu
tylko zasad zróżnicowania) wyrasta niezmierna mnogość wniosków; podobnie jak to
się dzieje z drzewem, gdzie z silnego
korzenia wyróść mogą setki gałęzi, tysiące zaś liści, kwiatów, owoców.
Na razie więc zaznaczmy tu trzy
punkty:
1) Każdą sztukę należy ująć w
jak najkrótsze, ale i jak najzwięźlejsze prawidła.
2) Każde prawidło musi być
wyrażone w jak najkrótszych, ale i jak najprzejrzystszych
słowach.
3) Do każdego prawidła
dołączyć należy jak najwięcej przykładów, by dostatecznie wykazać, jak szerokie
zastosowanie posiada owo prawidło,
ZASADA IV.
Natura postępuje od
rzeczy łatwiejszych do
trudniejszych.
Opacznie
się zatem dzieje, ilekroć w szkole coś nieznanego objaśnia się czymś
równie nieznanym; tak jak to bywa, gdy:
1)
uczącym się początków łacińskiego języka podaje się wskazówki w łacińskim
języku;
2) gdy tymże początkującym
uczniom jako pomoc daje się słownik łacińsko-rodzimy; choć powinno być właśnie
odwrotnie. Boć nie
pracują oni nad nauczeniem się języka ojczystego przy pomocy łaciny, lecz mają
się uczyć języka łacińskiego, używając oczywiście pośrednictwa ojczystego
języka, jako już znanego;
3)
jeśli się chłopca porucza nauczycielowi narodowości obcej, nie znającemu rodzimej mowy chłopca.
Skoro bowiem zawodzi ich
wspólne narzędzie obustronnego porozumiewania się i szermują tylko znakami i
zgadywaniem, czy nie powstaje wtedy wieża
Babel?
4) Daleki też jest od trafnego
sposobu uczenia kto młodzież wszelkich narodowości uczy wedle tych samych
prawideł gramatycznych, bo przecież każdy z języków szczególnie i swoiście
niejako ustosunkowuje się do łacińskiego języka, a stosunek ten musi się odkryć,
jeśli się chce doskonale wpoić w chłopców właściwości łaciny.
Błędy usunie się
jeśli:
1)
nauczyciel i uczeń mówić będą tym samym językiem;
2)
jeśli się
wszystkich wyjaśnień udzielać będzie w znanym języku;
3)
każdą gramatykę i
słownik dostosuje się do tego języka za którego
pośrednictwem mają się dzieci uczyć nowego języka, a więc łacińskie gramatyki
do języka ojczystego, greckie do łacińskiego
i.t.d.;
4)
jeśli nauka
nowego języka będzie postępowała stopniowo naprzód; tak mianowicie, by uczeń
najpierw nabrał wprawy w rozumieniu (bo to najłatwiejsze), potem w pisaniu
(przy tym bowiem ma czas się zastanowić), wreszcie w mówieniu (co
jako bezpośrednio następujące jest najtrudniejsze);
5)
skoro język
łaciński wiąże się z ojczystym, ojczysty jako bardziej znany powinien iść
najpierw, a po nim dopiero łaciński;
6)
sam materiał
powinien być stale tak rozkładany, by naprzód podawać do wiadomości to, co jest
najbliższe, potem co niedalekie, następnie
to, co bardziej odległe, w końcu zaś najdalsze. Stąd też, gdy się chłopcom po raz pierwszy
podaje prawidła (np. w logice czy retoryce itp.), nie powinno się ich objaśniać
przykładami obcymi ich zdolności pojmowania (np. z zakresu teologii, polityki,
poezji itd.), lecz czerpanymi z codziennej praktyki. Inaczej nie pojmą ani
prawidła, ani jego zastosowania;
7)
należy najpierw
wyrabiać zmysły dzieci, następnie pamięć,
potem zdolność pojmowania, wreszcie zdolność sądzenia. Bo taki jest ich kolejny porządek, ponieważ
dla wiedzy zmysł jest punktem wyjścia, stąd poprzez wyobrażenie wiedzie
droga do pamięci, następnie przez zestawienie szczegółów kształtuje się
ujmowanie całości, w końcu zaś na podstawie dostatecznego
zrozumienia danych rzeczy powstaje sąd, ustalający
wiedzę.
ZASADA V.
Natura nie przeciąża się i zadowala się mały m.
Prowadzi to do rozproszenia
umysłów, jeśli się uczniom w tym samym czasie podsuwa różnorodny materiał. Np. w
jednym roku: gramatykę, dialektykę, może i retorykę, poezję, język grecki
itd.
ZASADA VI.
Natura nie
rwie się
pędem, lecz postępuje powoli naprzód.
Było to więc dla młodzieży
torturą:
Ten przeto ułatwi i uprzyjemni
naukę uczniom, kto
1.
trzymać ich
będzie na nauce szkolnej jak najmniejszą ilość godzin, mianowicie cztery, tyleż
pozostawiając im na zajęcia prywatne;
2.
jak najmniej
przeciążać będzie pamięć, mianowicie tylko najbardziej podstawowymi rzeczami,
pozostawiając resztę swobodnemu dopływowi;
3.
a wszystko z
dostosowaniem do ich zdolności pojmowania,
która wzmoże się sama z wiekiem i w miarę postępów w
nauce.
ZASADA
VII.
Natura niczego przemocą na
jaw nie dobywa, chyba że
samo we
wnętrzu dojrzawszy szuka dróg wyjścia.
Ani
bowiem ptaszęcia nie zmusza do opuszczenia jaja, chyba że ma już ono
członki ukształtowane i dostatecznie, silne; ani do lotu nie nagli, aż
spostrzeże, że jest już upierzone; ani poza gniazdo nie wypycha,
chyba widząc, że umie już latać, itd.
Zadaje się
tedy gwałt zdolnościom dzieci:
1)
ilekroć narzuca im się
to, do czego nie dorosły ani wiekiem ani
zdolnością pojmowania;
2)
ilekroć każe im się
uczyć na pamięć lub robić coś, bez uprzedniego dostatecznego wytłumaczenia,
wyjaśnienia czy pouczenia.
Odtąd
zatem:
1.
nie należy
niczego podejmować z młodzieżą, jak tylko to, na co wiek i zdolności nie tylko
pozwalają, ale i czego się domagają;
2.
nie trzeba
niczego zadawać do uczenia się na pamięć, jak tylko to, co zostało należycie
opanowane rozumem, I
na odwrót nie powinno się niczego innego od pamięci wymagać, prócz tego, o
czym z niezawodnych oznak wiadomo, że je chłopak w pamięci zachował;
3.
nie należy do
wykonania polecać niczego, jeśli się dostatecznie nie pokazało wzoru i sposobu
naśladowania.
ZASADA
VIII.
Natura sama pomaga sobie jakimi tylko może środkami.
Nauczyciel przeto
jest okrutny, jeśli, poleciwszy uczniom jakąś pracę do
wykonania, ani nie objaśni dostatecznie o co idzie, ani nie pokaże,
jak ją należy wykonać, a tym mniej wspomaga idących po omacku,
natomiast każe im pocić się i gorączkować
i sroży się, jeśli nie całkiem dobrze biorą się do
rzeczy. Czyż nie jest to dręczeniem młodzieży? Zupełnie tak to jest, jakby
niańka dziecko, które jeszcze niepewnie stoi na nogach, zmuszała do swobodnego
chodzenia, a jeśliby iść nie mogło, z kijem nań nastawała. Natura zaiste uczy
nas czego innego; mianowicie tak długo cierpliwie znosić czyjąś słabość, jak
długo sił nie dostaje. Stąd też:
1) Nie należy za naukę
stosować żadnej chłosty (bo jeśli nauka nie postępuje, czyja to
wina, jeśli nie nauczyciela, który albo nie umie, albo nie stara się wyrobić
pojętności u ucznia?).
2)
Wszystko, czegokolwiek mają się wyuczyć uczniowie, powinno się im tak
jasno podać i wyłożyć, by mieli to jak swoich pięć palców przed oczyma;
3) aby to wszystko łatwiej
wryło im się w pamięć, należy w możliwie
najszerszym zakresie korzystać z doświadczenia zmysłów.
Np. należy stale łączyć
słuchanie z patrzeniem, a prace języka z pracą rąk l[16] ,
mianowicie nie tylko opowiadając to, czego się mają dowiedzieć, by się
wślizgnęło przez uszy; ale także malując, by przez oczy oddziałało na
wyobraźnię. Niech się na przemian uczą raz po raz i językiem wypowiadać i
wyrażać to ręką, tak aby nie porzucali niczego, dopóki się to w nich
dostatecznie nie ugruntuje za pośrednictwem uszu, oczu, umysłu i pamięci.
W tym celu zaś dobrze też będzie, gdy się wszystko, co w jakiejś klasie ma być
przerabiane, przedstawi w malowidłach na ścianach tejże sali wykładowej: czy to
będą twierdzenia i pewniki, czy obrazy i symbole z zakresu wykładanej nauki.
Jeśli się to stanie, nie do wiary, jaką to będzie pomocą przy wpajaniu
wiedzy. Tu także i to należy, ażeby
uczniowie przyzwyczaili się wszystko, cokolwiek usłyszą lub w książkach
wyczytają, zapisywać w dzienniczkach i spisach zwrotów[17], bo to daje
podporę wyobraźni, i ułatwia przypomnienie.
ZASADA IX.
Natura nie stwarza niczego, czego zastosowanie nie byłoby od razu oczywiste.
Ułatwisz
uczniowi sprawę, jeśli ucząc go czegokolwiek, wskażesz mu na to, jakie zastosowanie mieć to
dlań będzie w codziennym życiu potocznym. Powinno się tego w ogóle we wszystkim
przestrzegać, w gramatyce, dialektyce, arytmetyce, geometrii, fizyce itd. Jeśli tego nie będzie,
wszystko, o czymkolwiek im opowiesz, wyda się im dziwem jakimś z Nowego Świata,
a chłopak niezbyt się tym przejmując uwierzy raczej, niż wiedzieć będzie, czy i
w jakiej postaci dane rzeczy istnieją w świecie rzeczywistym. Jeśli
natomiast wskażesz mu, do czego dana rzecz służy, podasz mu ją niejako do ręki,
tak że uświadomi sobie swoją wiedzę i
cieszyć się będzie z jej zastosowania.
Zatem:
Nie powinno się uczyć, tylko
tego, co w sposób oczywisty da się w praktyce zastosować.
ZASADA X.
Natura we wszystkim jednolicie działa.
Różnolitość metody pogrąża
młodzież w chaos i czyni
dla niej naukę nader kłopotliwą, ponieważ nie tylko różni autorzy w różny sposób
wykładają umiejętności, ale i jeden i ten sam rozmaicie to czyni, np. inaczej
gramatykę, inaczej dialektykę, chociaż można by to podać jednolicie, licząc się
z harmonią wszechświata, z wzajemnym ustosunkowaniem i powiązaniem rzeczy i słów
pomiędzy sobą.
Dlatego też trzeba o to się
starać, ażeby odtąd:
W ten sposób wszystko będzie bez
utykania łatwo postępowało naprzód.
ROZDZIAŁ
XVIII.
ZASADY
GRUNTOWNOŚC1 W NAUCZANIU I UCZENIU
SIĘ.
Że niewielu jest takich, którzy
by ze szkół wynieśli solidne wykształcenie, natomiast przeważnie wynosi się
ledwie powierzchowne, właściwie tylko cień wykształcenia — o tym świadczą i
skargi z wielu stron i sam stan rzeczy.
Jeślibyś szukał przyczyny, to
będzie ona podwójna. Bądź to, że szkoły zajmują się głupstwami i
błahostkami, zaniedbując rzeczy
poważniejsze, — bądź też, że uczniowie oduczają się tego, czego
się nauczyli, gdyż większa część nauk przepływa tylko przez ich umysł,
ale się tam nie zatrzymuje. A ten ostatni brak jest tak częsty, że rzadko kto
się na to nie uskarża. Bo gdybyśmy mieli na zawołanie w pamięci wszystko, cośmy
przeczytali i opanowali umysłem, za jak wykształconych musiano by nas uważać!
Wszakże nie brakło nam sposobności do oświadczeń wszelakich. A skoro wyniki są
zgoła inne, niewątpliwie sitem czerpaliśmy wodę.
A czy znajdzie się przeciw temu
złu jakieś lekarstwo? Oczywiście! jeśli, poszedłszy znowu śladami szkoły
przyrody, będziemy śledzili jej drogi, zmierzające do przedłużenia bytu jej
tworom. Można będzie — powiadam — znaleźć sposób, przy pomocy którego człowiek
będzie mógł wiedzieć nie tylko to, czego się nauczył, ale i więcej, niż się
nauczył, mianowicie: nie tylko swobodnie zdając sprawę z tego, co zaczerpnął od
nauczycieli i autorów, lecz także wydając sam o rzeczach gruntowne
sądy.
ZASADA I.
Natura nie rozpoczyna niczego bezużytecznego.
W szkole więc:
Bo i po cóż te głupstwa? Jaka
korzyść z uczenia się takich rzeczy, które temu, co je zna, nie pomogą, a co ich
nie zna, nie zaszkodzą, i których z wiekiem albo oduczyć się trzeba, albo
zapomnieć wśród innych zajęć? Nasze krótkie życie dość ma zajęć, którymi całe
dałoby się wypełnić, choćbyśmy ani chwili nie poświęcili tym błahostkom[18].
Na szkołach przeto ciąży ten
obowiązek, by zajmowały młodzież jedynie poważnymi rzeczami.
ZASADA II.
Natura nie pomija niczego, co wedle jej uznaniamoże przydać się kiedyś ciału przez nią kształtowanemu.
Tak samo
zatem szkoły, kształcąc człowieka, powinny go w całości tak kształcić, by go uzdolnić do
zadań życia doczesnego, a nawet i przygotować do wieczności, owego celu, do
którego zmierza wszystko, co ją tu poprzedza.
Trzeba więc w szkołach nie
tylko podawać uczniom wiedze, ale uczyć też obyczajów i bogobojności.
Nauka ma wykształcić w
człowieku umysł, język, rękę, by wszystko co pożyteczne mógł rozsądnie
przemyśleć, wypowiedzieć i wykonać. Jeśli się coś z tego pominie, będzie luka,
która nie tylko spowoduje pewien brak w wykształceniu, ale i gruntowność jego
nadweręży.
Bo gruntowne może być tylko
to, co samo w sobie jest pod każdym względem zwarte.
ZASADA
III.
Natura nie tworzy niczego bez podstaw, czy też korzenia.
Takiej podstawy nie dają
wykształceniu nauczyciele, którzy:
1) nie usiłują przede wszystkim
wyrobić w swych uczniach pojętności i uwagi,
2) nie zarysowują uprzednio
uczniom ogólnego obrazu całokształtu nauki, do której przystępują, by jak
najdokładniej zrozumieli, co ma się zrobić
i co się robi. A już jeśli chłopak
uczy się bez ochoty i bez uwagi, a nadto i bez bystrości, czegóż gruntownego mógłbyś
oczekiwać?
Odtąd
więc:
1) Powinno się w uczniach
poważnie budzić zapał dla każdej nauki, którą rozpoczynają, czerpiąc
uzasadnienie z jej znakomitości, pożytku, przyjemności i skąd tylko się
da.
2) Ogólne pojęcie o języku czy
umiejętności (które nie
jest niczym innym, jak skrótem, zarysowanym jak najogólniej, choć z
uwzględnieniem wszystkich przynależnych części) powinno się wpierw wpoić w
umysł uczącego się, nim się przejdzie do przerabiania szczegółów.
ZASADA IV.
Natura głęboko zapuszcza korzenie.
Z tego wynika, że trzeba zarówno
pojętność w uczniu poważnie rozbudzać, jak też i obraz ogólny głęboko wyryć w
umysłach; nie powinno się przystępować do pełniejszego systematycznego ujęcia
umiejętności czy języka, przed upewnieniem się, że ogólny obraz został zupełnie
jasno uchwycony i że dobrze się zakorzenił.
ZASADA V.
Natura wszystko wywodzi z
korzenia, z nikąd p o z a t y m.
Z tego twierdzenia wynika, że
wychowywać należycie młodzież nie znaczy to wtłaczać w głowy całą mieszaninę
słów, zdań, myśli i poglądów, pozbieranych z autorów, lecz utorować poznanie
rzeczy, by z niego jak z żywego źródła wypływały strumyki, i niby z
pączków na drzewie rozwijały się liście, kwiaty i owoce, a na następny rok, by
znowu z każdego pęka wyrastała nowa gałązka ze swymi liśćmi, kwiatami i
owocem.
W tym kierunku zaiste dotąd
szkoły nie urabiały umysłów, by jak z drzewa, z własnych korzeni pędziły młode
latorośle, lecz uczyły tylko obwieszać się zarwanymi gdzie indziej gałązkami i
tak na wzór Ezopowej wrony w cudze piórka się stroić, i starały się nie tyle o
to, by odkopać ukryte w uczniach samych źródło poznania, ile raczej o to, by je
zasilić obcymi strumykami. A więc nie pokazywali im rzeczy samych, ani tego,
jakimi są one same z siebie i w sobie, ale podawały to, co o nich myślał lub
pisał jakiś tam jeden, drugi, trzeci i dziesiąty człowiek, tak iż było uważane
za oznakę wysokiego wykształcenia, znać o różnych rzeczach sprzeczne poglądy wielu osób.
Dlatego też przeważnie nic innego nie robiono, tylko prześlizgując się po
autorach, wynotowywano zdania, myśli i poglądy, sztukując tak wiedzę,
niby łachman jakiś. O nich to woła Horacy: “O niewolnicza trzodo naśladowców!”. Zaiste trzoda niewolników,
do innych tylko przyzwyczajona
robót.
Atoli cóż nam z tego, że
rozpraszamy się pomiędzy poglądy wielu ludzi o danych rzeczach, skoro my szukamy
wszakże poznania rzeczy takich, jakimi są naprawdę? Czy niczego innego nie mamy
do zrobienia, jak tylko śledzić drugich, którzy to tu, to ówdzie biegają i badać
dokąd kto zboczył albo potknął się lub zabłądził. Ludzie! dążmy do celu,
porzuciwszy manowce! A jeśli cel mamy wytknięty i dość jasny, czemuż doń nie
śpieszymy prostą drogą, czemu cudzych raczej oczu używamy niż
własnych?
Że szkoły uczą cudzymi oczyma
patrzeć, cudzym rozumem pojmować — tego dowodzi metoda wszelkich
umiejętności, które nie uczą wcale odsłaniać źródeł, i stamtąd wywodzić różne
strumyki wyprowadzone z różnych autorów i wzdłuż nich iść każą do źródeł. Żaden
bowiem słownik (przynajmniej ze znanych mi, prócz Polaka Cnapiusa) nie uczą
mówić, lecz tylko rozumieć; żadne nieomal gramatyki nie uczą układania
mowy, lecz jej rozbioru; ani żadne frazeologie nie pokazują sposobu
misternego budowania i urozmaicania zwrotów, ale jedynie podają bezładną ich
mieszaninę. Nikt prawie nie uczy fizyki przy pomocy naocznych pokazów i doświadczeń, wszyscy przez odczytywanie tekstów
Arystotelesa czy innych. Obyczajów nikt nie urabia przez
wewnętrzne przekształcenie uczuć, lecz szkicuje się je w powierzchownym zarysie
przez zewnętrzne określenia cnót i podziały.
I rzeczywiście niedogodności, ba
nawet szkodliwość, nie poprawionej w tym względzie metody — są jasne, a
mianowicie:
1) wykształcenie wielu, jeśli
nie przeważnej ilości ludzi, staje się tylko czystą nazwą, t. j. umieją oni wprawdzie wymienić
terminy i zasady umiejętności, ale nie umieją ich należycie zastosować;
2) niczyje wykształcenie nie
jest całokształtem wiedzy, który sam
siebie wspiera, krzepi się i rozprzestrzenia; lecz lataniną z kawałków
pościąganych to stąd to zowąd, nigdzie dobrze nie powiązana i nie dającą żadnej
trwałej korzyści. Wiedza
ta, sklecona ze zdań i poglądów różnych autorów, nader podobna jest do drzewa,
ustawianego w czasie, wiejskich uroczystości; choć ozdobnie wygląda, gdyż wiszą
na nim przeróżne gałęzie, kwiaty, owoce, a nawet girlandy i wieńce, to jednak
ponieważ nie wychodzą one z korzenia, lecz wiesza się je zewnętrznie tylko, ani
rozmnożyć się nie mogą, ani przetrwać do następnego roku. Drzewo takie nie
wydaje żadnych owoców, a zawieszone gałęzie zwiędłszy spadają. Natomiast
człowiek gruntownie wykształcony jest drzewem o własnym korzeniu, które żywi się
własnym sokiem i dlatego stale silne (a nawet z dnia na dzień silniejsze),
zieleni się, kwitnie i wydaje owoce.
Całość streszcza się w tym, że
należy ludzi, ile to możliwe, uczyć mądrości nie z książek, lecz z nieba,
ziemi, dębów i buków, tj. poznawać i badać same rzeczy, a nie tylko cudze
spostrzeżenia i świadectwa, dotyczące tych rzeczy.
I będzie to nawrotem w ślady
starych mędrców, jeśli się poznanie czerpać będzie nie skądinąd, jak tylko z
samego oryginału danej rzeczy.
Niech więc to będzie
prawem:
1)
wszystko trzeba
wyprowadzać z niewzruszonych początków rzeczy;
2)
niczego nie
należy uczyć za pośrednictwem samego tylko autorytetu, a raczej wszystkiego przy
pomocy pokazu zmysłowego lub
rozumowego;
3)
niczego nie
należy uczyć wyłącznie metoda analityczną, wszystkiego raczej
syntetyczną.
zasada
vi.
Natura, im
wielostronniejszy użytek przewiduje tworząc coś,
tym dobitniej w
szczegółach
zaznacza różnice.
Przy uczeniu tedy młodzieży
należy we wszystkim postępować jak najskrupulatniej, tak aby nie tylko uczący,
ale i uczeń bez żadnego pogmatwania wiedział gdzie jest i co robi.
Bardzo ważną tedy odegra
to rolę, jeśli wszystkie książki, które oddaje się w szkole do użytku, jak
najdokładniej zgodzą się z tym światłem naturalnym.
ZASADA
VII.
Natura zawsze postępuje naprzód, nigdy z a ś nie stoi na miejscu, nigdy, porzuciwszy poprzednie prace, nie podejmuje nowych, lecz tylko wpierw rozpoczęte dalej prowadzi, zwiększa i wykończa.
W
szkołach zatem:
1)
należy tak
rozłożyć nauki, aby późniejsze zawsze opierały się na wcześniejszych,
wcześniejsze zaś w późniejszych znalazły
umocnienie;
2)
trzeba wszystko,
co zostało przedstawione i należycie przez umysł przyswojone, powierzyć także
pamięci.
ZASADA
VIII.
Natura spaja wszystko stałymi więzami.
Z tego wynika:
1)
Że nauki całego
życia należy tak rozłożyć, by były jedną encyklopedią, w której nie powinno
znajdować się nic, co by nie wyrastało z własnego korzenia, nic takiego, co by
nie znajdowało
się na właściwym swym miejscu.
2)
Wszystko, co się
podaje do wiadomości, powinno być tak obwarowane rozumowymi uzasadnieniami, by się nie
łatwo zna lazło wolne miejsce dla
wątpliwości albo zapomnienia
i
Uzasadnienia
bowiem są jak te gwoździe, szpile czy klamry, bo ich to zasługa,
że rzecz tkwi mocno, nie chwieje się i nie gubi.
Wzmacnianie zaś wszystkiego
uzasadnieniami to to samo, co uczenie przez podawanie przyczyn;
wykazywanie zatem nie tylko, jak się coś dokonuje, ale tez i dlaczego
inaczej być nie może. Bo też wiedzieć coś znaczy to: zalać przyczyny pewnej
rzeczy:
Należy
zatem w szkole:
Uczyć wszystkiego
z podaniem przyczyn.
Natura zachowuje pewien stosunek wielkości i
jakości między korzeniem i
gałęziami.
Zatem:
1) Powinno się nad wszystkim, cokolwiek
dojdzie do naszej wiadomości, natychmiast zastanowić, jakie też będzie to miało zastosowanie, — by się
niczego nie uczyć na darmo.
2) Należy
wszystko, co dojdzie do naszej wiadomości, podać z kolei innym, by żadna wiedza nie była
bezpłodna.
Albowiem w tym znaczeniu prawdą
jest, że: “Twoja wiedza jest niczym, jeśli
ktoś drugi nie wie, że ty to wiesz”. Żadne źródełko wiedzy nie może się odsłonić, by nie
wypłynęły zeń zaraz strumyki.
Natura przez ruch
sama
ożywia się
i wzmacnia.
Z tego wynika, że nie można
doprowadzić do pełni
wykształcenia bez powtórzeń i jak najczęstszych oraz jak najzręczniej
ułożonych ćwiczeń. Jaki zaś jest najlepszy plan ćwiczeń, o tym pouczają nas
naturalne ruchy, służące w żywym ciele naszym władzom odżywczym, a mianowicie:
przyjmowanie pokarmu, trawienie i
rozprowadzanie go po ciele.
U zwierzęcia bowiem (a także u
rośliny) każdy członek potrzebuje pożywienia, by je strawić; trawi je zaś
zarówno po to, by odżywić siebie (zatrzymując dla siebie i przyswajając sobie
(część strawionego pokarmu) jak i po to, by go udzielić drugim dla podtrzymania
sił całości (mianowicie każdy członek usłużny jest wobec innych, aby i inne jego
obsługiwały). Podobnie też i zasób wiedzy swej pomnoży ten kto stratny dla ducha
zawsze:
1)
szukać i gromadzić ją
będzie;
2)
znalezioną i zebraną przesieje i strawi;
3)
strawioną porozdziela i dostarczy jej innym.
Te trzy punkty wyrażone są w owym
znanym wierszyku[19]:
Gdy kto wiele pyta, odpowiedź pamięta
I innym swej wiedzy zdobytej udziela,
Wówczas trójka ta sprawi, snadnie razem wzięta,
Że na pewno przewyższy on nauczyciela.
Pytanie odbywa się tak, że w rzeczach nieznanych
zasięga się wiadomości u nauczyciela, współuczniów lub z książek. Pamiętanie
odpowiedzi wygląda tak, że się rzeczy poznane i zrozumiane powierza pamięci,
a dla tym większej pewności (jako że niewielu tylko jest szczęśliwców, mogących
zaufać swej pamięci) wszystko się spisuje. Udzielanie zaś drugim dokonywa
się przez ponowne opowiadanie współuczniom
i każdemu, kto się nadarzy, wszystkiego, co zostało już zrozumiane. Dwa pierwsze
sposoby są znane szkołom, trzeci jeszcze nie bardzo, atoli wprowadzenie
go byłoby nader właściwe. Jest to arcyprawdziwe powiedzenie, że: “kto uczy
innych, sam siebie kształci”, nie tylko dlatego, ponieważ przez powtarzanie utwierdza w
swym umyśle własne poglądy, ale i przez to, że uzyskuje sposobność do
głębszego wnikania w rzeczy same.
Ale wygodniej będzie i szerszym
kołom przyniesie to korzyść, jeżeli nauczyciel każdej klasy urządzi wśród
swoich uczniów ten znakomity typ ćwiczeń w sposób następujący: Na każdej godzinie po krótkim wykładzie materiału,
przeznaczonego do wyuczenia się, po
przejrzystym wytłumaczeniu znaczenia słów, i jasnym wykazaniu zastosowania danej rzeczy,
niech poleci któremuś uczniowi wstać i powtórzyć w tym samym porządku
wszystko, co nauczyciel powiedział
(jakby sam miał już nauczać drugich), wyjaśnić w tych samych słowach
prawidła i na tych samych przykładach
wskazać zastosowanie; przy czym należy go poprawić, jeśli w czym się pomyli.
Potem niech nauczyciel każe wstać
drugiemu i przedstawić to samo, podczas gdy inni słuchają, dalej
trzeciemu i czwartemu i ilu ich tylko potrzeba, aż będzie widoczne, że wszyscy już należycie zrozumieli,
mogą powtórzyć daną rzecz i drugich
jej nauczyć. Nie radzę zachowywać w tym żadnej kolejności, tę chyba tylko, by najpierw
wzywać zdolniejszych, ażeby mniej
zdolni, pokrzepieni przykładem tamtych, mogli tym łatwiej nadążyć za
nimi.
Takie
właśnie ćwiczenie przyniesie znaczną korzyść, pięcioraką:
1) Nauczyciel zaprawi uczniów
swych do stałej uwagi. Bo
skoro lada chwila ktoś będzie musiał wstać i powtórzyć całą lekcję, każdy zaś
będzie się lękał o siebie i o drugich, zatem czy zechce czy nie zechce uszu
nastawi, nie chcąc dopuścić, by coś uronił. A takie zaostrzenie uwagi,
ugruntowane kilkuletnią wprawą, wyrobi w młodzieńcu czujność wobec wszelakich
zadań życiowych.
2)
Nauczyciel upewni się, czy cały wykład został przez wszystkich należycie zrozumiany.
Jeśli nie bardzo, zaraz
uzupełni go, z niemałą korzyścią własną i uczniów.
3) Jeśli się powtórzy
tę samą rzecz tyle razy, pojmą ją w końcu i mniej zdolni, i będą mogli innym
dotrzymać kroku, w postępach, gdy znów zdolniejszych cieszyć będzie ta miła
pewność, że więcej niż jasno pojęli rzecz całą.
4) Dzięki takiemu właśnie
tylokrotnie ponawianemu powtarzaniu lepiej przyswoją sobie ową lekcję, niż przez
bardzo długie wymęczanie jej w domu, tak iż dodawszy już tylko później
wieczorne i ranne odczytanie wykładu, przekonają się, że wśród zabawy i żartów
wszystko utkwiło im w pamięci.
5) Gdy w ten sposób
dopuści się ucznia od czasu do czasu do nauczycielskiej działalności, zakorzeni
się w umysłach pewna bystrość i zapał do nauki, oraz wyrobi się swoboda
ożywionego rozprawiania wobec ludzi na każdy poważny temat; a będzie to bardzo
pożyteczne w życiu.
Wiedza albo poznanie rzeczy, nie będąc
niczym innym jak wewnętrznym wglądem w te rzeczy, uskutecznia się przy
pomocy tych samych czynników, co oglądanie czy widzenie zewnętrzne, a mianowicie: oka, przedmiotu i świata. Jeśli te są dane, następuje widzenie.
Ale dla wewnętrznego widzenia okiem jest umysł, względnie rozum; przedmiotem: wszystkie rzeczy, znajdujące się poza rozumem i w nim
samym; światłem; należyta uwaga. Jak widzenie zewnętrzne wymaga pewnego
określonego sposobu postępowania, jeśli rzecz ma być widziana taką jaką jest,
podobnie też tu potrzeba pewnej określonej metody, dzięki której rzeczy te
byłyby tak podane rozumowi, w ten sposób, aby je uchwycił i przeniknął do głębi
i łatwo.
Cztery rzeczy po prostu musi posiąść młodzieniec,
pragnący zgłębić tajniki wiedzy, a mianowicie:
1) powinien mieć czyste oko
ducha;
2) trzeba mu dostarczyć
przedmiotów;
3) nie może braknąć uwagi;
a w końcu:
4) trzeba wedle odpowiedniej
metody podawać do oglądania jedno w oparciu o drugie, a wszystko pojmie łatwo i
szybko.
Ażeby zwierciadło dobrze
chwytało przedmioty, zależy to od
konkretności i wyrazistości przedmiotu; następnie zaś od
udostępnienia tychże
przedmiotów zmysłom. Bo mgły i podobne przedmioty o nieznacznym zgęszczeniu
mniej promieniują i nazbyt też słabo
odbijają się w zwierciadle, co zaś nieobecne, to nie odbija się w
ogóle. Tym więc, co ma się młodzieży podać do poznania, niech będą rzeczy, a nie cienie
rzeczy; rzeczy — powiadam, —
solidne, rzeczywiste, pożyteczne, dobrze trafiające do zmysłów i
wyobraźni. Trafią zaś wtedy, jeśli się je tak przybliży, by uderzały.
Stąd też
niech to będzie złotą zasadą dla uczących, aby: Co tylko mogą,
udostępniali zmysłom, a mianowicie
rzeczy widzialne wzrokowi,
słyszalne słuchowi, zapachy węchowi, rzeczy smak mające — smakowi, namacalne dotykowi, a
jeśli coś jest uchwytne dla kilku zmysłów,
należy je udostępnić kilku zmysłom.
Ma to potrójne gruntowne
uzasadnienie:
Pierwsze: Zmysły muszą być
punktem wyjścia dla każdego poznania
(bo niczego niema w umyśle,
czego by wpierw nie było w zmysłach); czemuż by więc i nauka nie miała
zaczynać się od rzeczywistego
obejrzenia rzeczy, zamiast od wyjaśnień słownych? A potem dopiero do unaocznienia rzeczy niech się
dołączy słowo, objaśniając rzecz
wymowniej.
Po wtóre: Prawdziwość i
pewność wiedzy nie zależy od niczego w tym stopniu, jak od świadectwa zmysłów:
jako że rzeczy najpierw i
bezpośrednio podpadają pod zmysły, zanim następnie, dzięki usłużności zmysłów, wyryją się w umyśle.
A dowodem tego jest, że poznanie
zmysłowe samo przez się znajduje wiarę: wszak przy wnioskowaniu oraz świadectwie
drugich dla nabrania pewności
odwołujemy się do zmysłów. Rozumowaniu bowiem wierzymy tylko o tyle,
jeśli można je uzasadnić przedstawieniem szczegółowych przykładów, których wiarygodność
da się stwierdzić zmysłami. Nikt jednak nigdy nie da się nakłonić do
wiary w cudze świadectwo, sprzeczne z
doświadczeniem własnych zmysłów. To też wiedza jest tym pewniejsza, im
bardziej opiera się na poglądzie zmysłowym.
Stąd też: jeśli się chce uczącym się dostarczyć znajomości rzeczy z prawdą zgodnej i
pewnej, trzeba w ogóle starać się
uczyć wszystkiego przy pomocy unaocznienia i pokazu zmysłowego.
Po trzecie: ponieważ zmysł
jest najważniejszym szafarzem pamięci, przeto ów zmysłowy pokaz wszystkiego
sprawi, że co kto wie, wiedzieć będzie
trwale. Z pewnością
bowiem, jeśli choć raz
skosztowałem cukru, zobaczyłem wielbłąda, usłyszałem słowika, byłem w Rzymie i
zwiedziłem go (byle z uwagą), utkwiło mi to w pamięci na stałe i nie może
umknąć. Oczywista, łatwiej i trwalej może sobie wyobrazić nosorożca ktokolwiek z
nas, kto widział go bodaj raz, choćby na obrazku; dokładniej też zna się
przebieg zdarzenia, w którym się brało udział, niż gdyby to sześćset razy
opowiadano komuś, kto przy tym nie był. Tak też kto raz był obecny przy
rozbiorze na części ciała ludzkiego i przyjrzał mu się uważnie, pewniej
zapamięta wszystko i zrozumie, niż gdyby czytał najobszerniejsze opisy, bez
naocznego przyjrzenia się temu. Stąd owo powiedzenie: Naoczne obejrzenie
rzeczy starczy za
dowód.
Można jednak niekiedy w braku
rzeczy samych użyć zastępstwa, a więc: modeli lub podobizn
sporządzonych dla celów nauki; tak u botaników, zoologów, geometrów,
geodetów i geografów jest przyjęte bardzo praktyczne w użyciu dołączanie rycin
do opisów. Należałoby podobnie czynić w książkach fizycznych[20] i innych. Np.
doskonale w naocznym pokazie będzie można wyłożyć wedle naszego planu budowę
ludzkiego ciała, jeśli na szkielecie ludzkim (takim, jakie są zazwyczaj w
zbiorach akademii, lub na zrobionym z drzewa), umieści się wokoło sporządzone ze
skóry i wełna wypchane: muskuły, ścięgna, żyły, tętnice, z wnętrznościami,
płucami, sercem, żółcią, wątrobą, żołądkiem, jelitami; wszystko na właściwym
miejscu i w stosownych rozmiarach z wypisaną na każdym szczególe nazwą i
przeznaczeniem. Jeśli do takiego modelu przyprowadzisz ucznia, uczącego się
fizyki, i wszystko rozbierzesz z nim i pokażesz szczegółowo, ów bawiąc się
niejako, pojmie wszystko i teraz na tej podstawie zrozumie budowę swego ciała.
Należy przeto sporządzić we wszystkich dziedzinach wiedzy takie przyrządy
unaoczniające (mianowicie podobizny rzeczy, których samych mieć nie można),
by szkoły je miały w pogotowiu. A choć do ich sporządzenia
potrzeba trochę nakładu i pracy, to jednak sowicie się opłaci.
Jeśli
ktoś wątpi, czy można w ten sposób uzmysłowić wszystko i rzeczy duchowe i
nieobecne (takie, które są czy dzieją się w niebie lub w piekle, albo w
zamorskich krainach), niech pamięta, że wszystko z woli bożej tak zostało
urządzone, aby zgadzało się z sobą, i skutkiem tego dadzą się zawsze rzeczy
wyższego typu przedstawić za pośrednictwem niższych, nieobecne za pośrednictwem
znajdujących się pod ręką, niewidoczne przy pomocy widocznych[21]
Tyle o dostarczaniu przedmiotów zmysłom; teraz kolej na światło,
bez którego próżno byś przedmioty nasuwał przed oczy. Tym światłem w nauce jest
uwaga, z której pomocą uczący się
wchłania wszystko przytomnym i otwartym niejako umysłem. Bo tak jak w
ciemności i z zamkniętymi oczami nikt nic nie widzi, choćby miał daną rzecz tuż
przed oczyma, tak też jeśli do nie uważającego będziesz coś mówił lub mu coś
pokazywał, ominie to jego zmysły. Widzimy to u ludzi, którzy błądząc myślą
gdzieindziej, nie spostrzegają wielu rzeczy, jakie dzieją się w ich
obecności. Jak więc kto w nocy, chcąc pokazać coś drugiemu, musi zaświecić
światło i często je poprawiać, by jasno świeciło, podobnie i nauczyciel, jeśli pogrążonego w
ciemnościach niewiedzy ucznia chce oświecić znajomością rzeczy, będzie
musiał przede wszystkim wzbudzić w nim uwagę, by wchłaniał naukę umysłem żądnym
wiedzy i otwartym.
Trzeba
powiedzieć teraz o sposobie, czy metodzie takiego podawania rzeczy zmysłom, aby wrażenie było
silne. Wzoru można tu
doskonale zaczerpnąć z widzenia zewnętrznego. Tam, jeśli coś ma być należycie
widziane, konieczne jest, aby:
Jeśli się tych warunków należycie
przestrzega, widzenie dokonywa się prawidłowo, jeśli się choćby jednego z nich
zaniedba, widzenie nie dokonywa się lub niezupełnie dobrze się
udaje.
ROZDZIAŁ
XXIX.
IDEA SZKOŁY
ELEMENTARNEJ [22].
Że całą młodzież obojga płci
należy posyłać do szkół publicznych, to wyłożyłem już w rozdziale IX [23]. Teraz dodam, że całą młodzież trzeba
najpierw posyłać do szkoły elementarnej. Przeciwnie Z e p p e r (1, Polit. Eccl. cap.
7) i Alsted (Scholastica cap. 6)[24] radzą wysyłać do
szkół elementarnych tylko dziewczęta i tych chłopców, którzy kiedyś oddadzą się
rzemiosłom, natomiast chłopców, którzy z woli rodziców dążą do wyższego
kształcenia umysłowego, posyłać nie do
szkół elementarnych, ale wprost do łacińskich. Ale uzasadnienia, płynące
z mego systemu kształcenia, zmuszają mnie do podtrzymania odmiennego zdania. A
mianowicie: .
Przyjąwszy nasze założenie co do
podziału szkolnictwa na cztery stopnie[25], tak określimy
szkołę elementarną:
Celem i zadaniem elementarnej
szkoły będzie, aby się młodzież w czasie między rokiem szóstym a dwunastym
(względnie trzynastym)
nauczyła tego wszystkiego, co przez cale życie zachowa swą użyteczność. A
mianowicie ma się tu nauczyć:
Jeśli to wszystko zostanie
należycie wyczerpane1 w owej szkole elementarnej, wówczas młodzież
nie tylko ta, która do łacińskich szkół przejdzie, ale i ta, która rozprószy się
w zajęciach praktycznych: rolnictwie, handlu i rzemiośle, nie stanie nigdy wobec
niczego tak dalece nieznanego, czego by nie zakosztowała już uprzednio w szkole.
Wszystko, czymkolwiek każdy z nich będzie się zajmował w swym zawodzie, będzie
tylko obszerniejszym wyjaśnieniem lub szczegółowym rozprowadzeniem poznanych już
przedtem rzeczy.
Do osiągnięcia tego celu wiodą
następujące środki:
Stosownie do liczby sześciu
klas będzie też sześć takich książeczek, różniących się nie tyle treścią, ile formą. Wszystkie
bowiem wszystkim zajmować się będą, lecz każda poprzednia podawać będzie
wiadomości ogólniejsze, bardziej znane i łatwiejsze, następna zaś skieruje umysł
ku rzeczom bardziej szczegółowym, mniej znanym i trudniejszym; albo też
przyniesie nowy sposób rozważania tych samych rzeczy, który dostarczy
umysłom nowych
rozkoszy.
Należy przy tym i to mieć na
oku, że tutaj musi być wszystko dostosowane do umysłowości dzieci, które z
natury swej lgną[27] do tego, co
przyjemne, dowcipne i wesołe, a wzdrygają się przed tym, co poważne i surowe.
Aby przeto mogły się
wyuczyć rzeczy poważnych, które im kiedyś poważnie przydać się mają, i to
nauczyć się łatwo i w sposób miły, należy wszędzie łączyć pożyteczne z
przyjemnym, aby w ten sposób pociągały je stale owe ponęty i doprowadzały tam,
dokąd chcemy.
Książki szkolne winny też być
zaopatrzone w tytuły, pociągające młodzież miłym brzmieniem, a zarazem zręcznie
wyrażające całą ich zawartość. Przypuszczam, że zaczerpnie się ich z różnych
ogródków, rzeczy najmilszych, jakie dzieci posiadają. Ponieważ zaś szkołę
przyrównywa się do ogrodu, niech tedy książka klasy pierwszej nazywa się
Violarium (grządka fiołków), drugiej: Rosarium (ogród róż),
trzeciej: Viridarium (trawnik zielony) itd.
Następnym postulatem będzie
łatwa metoda udostępnienia tych książek młodzieży: ujmujemy ją w
następujące zasady:
WYBRAŁ
I OBJAŚNIŁ
STANISŁAW
KOT
NAKŁAD GEBETHNERA I
WOLFFA
KRAKÓW
1929R
Strony
309 — 345
PRZYPISY
[1] Ustępowi temu w Orbis pictus towarzyszyła ilustracja, na której cyframi oznaczone było miejsce poszczególnych “zmysłów wewnętrznych” w mózgu; zamieszczamy ją wśród ilustracji na końcu.
[2] ku ponownemu obejrzeniu.
[3] wymazane.
[4] Por. obrazek szkoły w ilustracjach na
końcu.
[5] zabawa, z łacińs. ludus.
[6] por. wyżej str. 220
[7] tabliczkach.
[8] Z Georgik Wergilego.
[9] Wenus
[10] Trzeba zdać sobie sprawę z tego, jak Komeński pojmuje naturę. Otóż nie rozumie on pod tym pojęciem natury człowieka, czy w szczególności natury dziecka, ale naturę taką, jaka działa w świecie żywym poza człowiekiem. Stamtąd przyjmuje pewne sposoby oddziaływania natury jako typowe, powtarzające się we wszelkich dziedzinach, i w nich upatruje wzory dla wszelkiej czynności ludzkiej, a w szczególności dla nauczania.
Najbardziej typowe, a dla jego metody przydatne, wydało mu się postępowanie natury przy rozwoju ptaka z jaja i drzewa z nasienia. Toteż na czele każdej zasady stawia przykład z ptaka, potem z pracy ogrodnika, architekta, malarza. Przykłady te, chcąc zawsze wydobyć z nich wskazówki dydaktyczne, musi, często naciągać i analogie, które upatruje między nimi a postępowaniem w wychowaniu, rażą nas często sztucznością.
Poniżej te analogie prawie całkowicie z braku miejsca opuszczamy.
[11] Tu najzwięźlej sformułował Komeński swe realistyczne stanowisko; bronił go w większości swych pism (choć nie zawsze konsekwentnie). Zwyciężyło ono dopiero w drugiej połowie wieku XVIII.
[12] Tu wszedł Komeński w sprzeczność z własną zasadą, by rzeczy nieznane tłumaczyć przez znane: jakże uczeń zrozumie zarys całokształtu pewnej dziedziny kiedy jej w szczegółach wcale nie zna? Słabą stroną Komeńskiego był zbytni pociąg do metody: tzw. syntetycznej. Por. to samo w przykazaniach Ratichiusa, wyżej, str. 273.
[13] Ściśle od: wydzielania (privatio), to jest, że dobiera sobie tylko materiał czysty i nie zepsuty, a inny odsuwa. Zresztą trzeba przyznać, że wnioski dydaktyczne, wyciągnięte z tej zasady, wcale nie wydają się tak naturalne, że tu bardziej niż gdzie indziej postąpił autor dowolnie.
[14] W oczach Komeńskiego przyjmowanie podarunków od rodziców nie było czymś niewłaściwym. Zrozumiałe to na tle ówczesnych stosunków, kiedy to nauczyciel albo żył tylko z opłat uczniów, albo przynajmniej potrzebował ich dla uzupełnienia lichej pensji miejskiej czy kościelnej.
[15] Porównanie z Kwintyliana, por. wyżej str. 90
[16] Myśl, aby to, czego się nauczy, starać się praktycznie realizować, jest wielką nowością. Wprawdzie Komeński nie umiał podać dokładniejszych wskazówek, jak to czynić, niemniej jednakże sam pomysł przynosi mu ogromna chlubę.
[17] słowniczkach frazeologicznych.
[18] Szkolnictwo humanistyczne cierpiało na przeładowanie materiałem. Po średnich wiekach odziedziczono nużąca naukę dialektyki, zapał do autorów starożytnych dorzucił retorykę z bogactwem jej przepisów. Komeński szuka sposobów ograniczenia nadmiernego balastu.
[19] Multa rogare, rogata tenere, retenta docere. Haec tria discipulum faciunt superare magistrum.
[20] fizyka oznacza przyrodę według słownictwa odziedziczonego po Arystotelesie.
[21] Takie próby podejmował Komeński w Orbis pictus, oczywiście udać się nie mogły, por. na końcu w ilustracjach.
[22] Komeński użył tu nazwy w łacińskim tekście: schola vernacula, to znaczy: szkoła w języku ojczystym (w przeciwieństwie do łacińskiej), sam Komeński termin ten tłumaczył po niemiecku: die gemeine Stadt- oder Dorfschule (prosta szkółka miejska lub wiejska). Ze względu na jej cel i program, możemy bez wahania nazwać ją szkołą elementarną. Tłumacze niemieccy używają tu zwrotu: szkoła ludowa, zdaniem naszym niewłaściwie, Komeński bowiem rzucił (pierwszy!) idee niższego stopnia szkoły, obowiązującego dzieci wszystkich stanów i warstw społecznych. Dopiero wiek XIX okazał zrozumienie dla tak pojętej szkoły elementarnej. Argumenty, które wyłożył Komeński, nie straciły jeszcze wagi ani świeżości.
[23] Por. wyżej str. 313.
[24] 3. Wilhelm Zepper i Jan Henryk Alsted, teologowie kalwińscy w Herbom (w księstwie Nassau), gdzie Komeński w latach 1611—1613 odbywał studia uniwersyteckie (Alsted był jego profesorem) i powziął pierwsze idee swej dydaktyki.
[25] Stopień najniższy: szkoła macierzyńska; drugi — elementarna, trzeci — łacińska, czwarty — akademia.
[26] Komeński ze względu na Biblię nie przyjął teorii Kopernika, jakkolwiek uznał ją ówczesny świat naukowy. Wiedza przyrodnicza Komeńskiego była niewielka w porównaniu do zapału, z jakim domagał się nauk rzeczowych w wychowaniu.
[27] Rzecz znamienna: Komeński nie znalazł miejsca w szkole elementarnej dla nauk przyrodniczych.
[28] Tu Komeński zawodzi nasze nadzieje. Krytykował ówczesną praktykę szkolną, w której nauczyciel zajmował się tylko jednym czy dwoma uczniami, nie umiejąc równocześnie wszystkich skupić około siebie. Obecnie gdy był zmuszony rozwiązać tę trudność, każe nauczycielowi tylko czytać raz i drugi, a potem nadzorować czytanie klasy. Słabą stroną dydaktyki Komeńskiego jest dążność do zmechanizowania czynności nauczyciela.