Andrzej Frycz Modrzewski

Żywy ruch religijny, jaki ogarnął Polskę w XVI wieku, przyczynił się nie tylko do rozwoju umysłowego wielu jednostek, ale i do uszlachetnienia ich uczuć, do przejęcia się zasadami moralności chrześcijańskiej. Jednym z najlepszych i najpiękniejszych tego objawów jest znakomite dzieło łacińskie O naprawie Rzeczypospolitej, którego autorem był Andrzej Frycz Modrzewski z Wolborza (1503 - 1572), głęboki umysł i serce gorące, najgorliwszy u nas w XVI wieku rzecznik sprawiedliwości chrześcijańskiej, najżarliwszy obrońca chłopów i mieszczan, zaszczyt i chluba myśli polskiej XVI wieku i jeden z najszlachetniejszych pisarzów w całej ówczesnej Europie. Swoją szeroką wiedzę zawdzięcza długoletnim studiom, najpierw w Akademii Krakowskiej, a później w Niemczech (w Wittenberdze i Norymberdze), gdzie oprócz literatury starożytnej studiował filozofię i teologię. Pomimo uwielbienia dla mądrości starożytnej nie przejął się duchem pogaństwa: przez całe swe życie był gorliwym wyznawcą Jezusa Chrystusa, którego naukę poczytywał za najwyższą mądrość i za najwyższe szczęście dla ludzkości. A pomimo to posądzali go niektórzy, na przykład Hozjusz, że "się zaparł Chrystusa". Tłumaczy się to tym, że Modrzewski, zatopiony w badaniach teologicznych, pragnął przekształcić nie tylko ustrój Kościoła katolickiego, ale i jego naukę, że dążąc zawsze do pokoju i zgody, usiłował w pismach swoich pogodzić katolicyzm z protestantyzmem i że się z biegiem czasu coraz to więcej oddalał od katolicyzmu. Otóż to wzbudziło w duchowieństwie niechęć i nienawiść ku niemu, ściągnęło nawet prześladowania, tak dalece, że pod koniec życia musiał tułać się po ludziach i szukać u nich bezpiecznego schronienia. A prócz krzywdy, jaka mu się działa od duchowieństwa, była jeszcze inna, o wiele ważniejsza przyczyna jego cierpień: oto sam z sobą nie mógł dojść do ładu, bo taką już miał naturę. Będąc człowiekiem głęboko religijnym, chciał więc nie tylko wyjaśnić, ale i wyrozumować przekazane przez tradycję dogmaty wiary chrześcijańskiej, chciał nie tylko wierzyć, ale wiedzieć na pewno; a tymczasem rozum raz po raz wymawiał mu posłuszeństwo; i to go właśnie tak męczyło. Ale i to jeszcze nie wszystko. Mogły Modrzewskiego nawiedzać różne wątpliwości o prawdzie tego lub innego dogmatu, ale o tym, że moralność chrześcijańska jest jedyną prawdziwą moralnością, ze nauka Jezusa Chrystusa o miłości bliźniego jest najświętszą ze wszystkich świętych nauk, nie wątpił nigdy: cóż z tego, kiedy widział, jak w jego własnej ojczyźnie ludzie gwałcą i depcą tę miłość, jak mianowicie szlachta uciska chłopów i mieszczan. I to raniło mu serce. A że miał ogromną odwagę cywilną, że ojczyznę swoją kochał tak gorąco i tak rozumnie, jak mało kto w XVI wieku, więc głośno występował w obronie uciskanych braci w Chrystusie i groził tym, którzy ich uciskają, pomstą bożą. I za to właśnie posądzono go ... o brak miłości ku ojczyźnie! Na jego mądrości i szlachetności poznały się tylko wybitne jednostki, na przykład Zygmunt Stary, Zygmunt August, hetman Tarnowski, ale ogół nie mógł mu darować, że śmiał uczyć, iż mieszczanin i chłop jest ulepiony z tej samej gliny co szlachcic.

W ogóle Modrzewski to jedna z największych piękności moralnych, jakimi się szczyci dawna Polska. Wyjątkowo bezinteresowny, nic a nic nie zazdrosny, nie myślał nigdy o karierze, ani o zaszczytach, ani o majątku, wolał przez całe życie biedę klepać aniżeli czapkować możnym tego świata; miał świadomość i swojej rozległej wiedzy, i swojej nadzwyczajnej pracowitości (mimo słabego zdrowia), i w ogóle swojej wartości moralnej, ale nie unosił się pychą ani nawet zarozumiałością; przeciwnie, zdobiła go wręcz wyjątkowa u humanistów skromność; krzywdy jakich doznawał od ludzi, nie napełniały mu serca pragnieniem zemsty ani nienawiścią: wybaczał im jak przystało na prawego chrześcijanina.

Pierwszym głosem jego rozumu i serca jest broszura łacińska, wydana w roku 1543: Ad Serenissimum et Inclytum Regem Poloniae Sigismundum Augustum Lascius, sive de poena homocidii (Do Najjaśniejszego i Przesławnego króla Polski Zygmunta Augusta Łaski, czyli o karze za mężobójstwa). Broszura ta ma postać mowy, włożonej w usta zmarłego w roku poprzednim Hieronima Jarosława Łaskiego, męża wysokiej nauki; jest to więc głos zza grobu, co nadaje broszurze niezwykłą powagę, głos domagający się sprawiedliwości chrześcijańskiej dla żyjących. Za panowania Olbrachta stanęło prawo: kto zabije szlachcica, płaci 120 grzywien kary i siedzi w więzieniu rok i sześć tygodni; kto zabije chłopa, płaci kary 10 grzywien, a od więzienia jest wolny; ponieważ zaś chłop najczęściej nie był w stanie zapłacić 120 grzywien, więc za zabójstwo szlachcica płacił dożywotnim więzieniem albo gardłem. Przeciwko temu nieludzkiemu prawu wystąpił Modrzewski, błagając królewicza Zygmunta Augusta (a w późniejszych broszurach - senatorów, szlachtę, duchowieństwo, wreszcie cały naród polski), by zniesiono to prawo okrutne, by za mężobójstwo karano śmiercią bez względu na osobę zabójcy i zabitego. Ale był to głos wołającego na puszczy, bo tylko nieliczne jednostki przyznawały Modrzewskiemu słuszność.

Głosem na puszczy była również inna broszura łacińska, z roku 1545: Ad senatum, equites populumque polonum oratio Philaletis Peripatetici (Do senatu, rycerstwa i narodu polskiego mowa Prawdomówcy Perypatetyka). "Ja - tak zaczyna tę broszurę Modrzewski - chociaż urodzony z rodziców szlacheckich, przecież, wiedziony niezmiernym zapałem poszukiwania prawdy, powiem to, co myślę, tak jakbym miał mówić ... w obecności Boga Najwyższego, który widzi myśli ludzkie i przenika tajemności ludzkich serc." Mowa tutaj o prawie, które zakazywało mieszczanom nabywania majątków ziemskich,. Prawo to poczytuje Modrzewski za nieludzkie i okrutne: przecie i szlachta, i chłopi, i mieszczanie są krajowi zarówno pożyteczni, więc podobne prawo jest pozbawione wszelkiej podstawy i sprzeciwia się wszystkim prawom boskim i ludzkim; lepiej już obdarzyć wszystkich mieszczan szlachectwem niż przyzwalać na taką tyranię!

Tak więc już w pierwszych pismach Modrzewskiego uwydatnia się jego zacność i szlachetność, jego poczucie sprawiedliwości i miłość chrześcijańska. Ale jeszcze wyraźniej i piękniej zajaśniała jego wspaniała dusza w znakomitym piśmie De Republica emendata, 1551 (O naprawie Rzeczypospolitej), składającym się z trzech ksiąg: O obyczajach, O prawach, O wojnie; do wydań późniejszych (1554, 1559) dodał Modrzewski jeszcze dwie księgi: O Kościele i O szkołach. Napisał to dzieło po łacinie, aby i cudzoziemcy mogli je czytać; i nie zawiódł się. Czytali je uczeni europejscy i podziwiali mądrość i szlachetność Polaka. Nie przesadził pewien uczony humanista włoski mówiąc, że Modrzewski "z natchnienia boskiego napisał swe szczere nauki i upomnienia dla dobra tego złego i przewrotnego świata, z nie mniejszym pożytkiem, jak to przed wiekami czynili starożytni": w literaturze całego świata mało jest dzieł tak pięknych, tak szlachetnych, tak na wskroś ducha chrześcijańskiego pełnych. Dużo pomysłów zawdzięcza Modrzewski myślicielom starożytnym (zwłaszcza Platonowi, Arystotelesowi i Cyceronowi) oraz nowożytnym ( na przykład Erazmowi z Rotterdamu i humaniście hiszpańskiemu Vivesovi); niemało także korzystał z Pisma świętego; ale te trzy główne uczucia które ożywiają dzieło: gorąca miłość Jezusa Chrystusa, ojczyzny i człowieka - stanowią jego osobistą własność.

Uczy Modrzewski, że nauka Chrystusa, rozkazująca kochać nade wszystko Boga, a bliźniego swego jak siebie samego, obowiązuje nie tylko jednostki, ale i całe społeczeństwa, całe państwa, całe narody; że jedynym celem państwa jest zapewnić wszystkim bez wyjątku mieszkańcom warunki potrzebne do osiągnięcia szczęścia, a ponieważ nie ma i nie może być szczęścia bez moralności chrześcijańskiej, więc głównym zadaniem państwa jest krzewienie i utrwalanie w społeczeństwie moralności, dobrych obyczajów. Gdyby się ludzie rządzili cnotą, rozumuje Modrzewski, gdyby wśród nich zakwitły dobre obyczaje, ziściłyby się słowa modlitwy, której nauczył nas Chrystus: "Przyjdź królestwo Twoje!". Dobre zaś obyczaje zakwitną wtedy dopiero, kiedy ludzie uwierzą mocno i głęboko, ze jedna jest tylko prawda moralna na świecie: Jezus Chrystus - miłość Boga i człowieka. Otóż gorące pragnienie, aby Polska była państwem chrześcijańskim nie tylko z wiary, ale i z czynów, aby przyszło do niej Królestwo Boże - oto co jest myślą przewodnią i zarazem najwyższą pięknością dzieła Modrzewskiego. Przez taki swój charakter jest ono wspaniałym przeciwieństwem dzieł politycznych znakomitego pisarza włoskiego, Machiavellego (1469 - 1527), który uczył, że jedynym celem państwa jest potęga i że wszystkie dążące do niej środki są godziwe.

Rozumiejąc, że podstawą moralności jest dobre wychowanie młodzieży, szeroko się nad nim Modrzewski rozwodzi, nacisk szczególny kładąc na kształcenie charakteru dziecka w duchu chrześcijańskim. Ale rozumiał, że kształcenie charakteru nie wystarcza: prawdziwie moralnym może być tylko człowiek rozumny, a rozum daje nauka; stąd dobre wychowanie umysłowe jest równie ważne jak moralne. Rej nie rozumiał tego, Modrzewski rozumie doskonale. Rej nie uznawał innych nauk oprócz nauki moralności i, co najwyżej, historii; Modrzewski oburza się na to, że "naszym dworzanom nie tylko ręczne rzemiosła, ale i wolne nauki umieć zda się być rzeczą barzo chłopską, a stądże też żywią w lenistwie i niczemności, za którą idą szachy, kostki, truneczki, biesiady, gamracyje [rozpusty] i insze dworne zarazy". Rej ani nawet słowem nie wspomina o szkołach; Modrzewski poświęca im całą księgę, rozumiejąc, że "szkolny stan jest najcudniejszy i rzeczam ludzkim najpożyteczniejszy"; zachęca więc społeczeństwo do ofiarności na zakładanie dobrych szkół, a o nauczycielach tak mówi: "Nigdy okrom [bez] osobliwego gryzienia na ten nieporządek patrzyć nie mogę, gdy widzę, ano mistrze szkolne prawie za nic mają, które by jednak w tej uczciwości winni mieć jak lekarze, prawniki i insze Rzeczypospolitej dobrze zasłużone: nie mniejsząć pracę ma nauczyciel szkolny niżli który z tych, pożytek z nich równy - albo więtszy; a jeśli bez tych Rzeczpospolita nie może być, a jakoż bez onych będzie, którzy staranie mają o pomnażanie nauk, z których wiele barzo wielkich pożytków dla Rzeczypospolitej i do Zboru [Kościoła] przychodzi?" Rej myślał w swej naiwności, że mądrym i krajowi pożytecznym można się stać ot, tak sobie, "igrając", ucząc się piąte przez dziesiąte; Modrzewski rozumiał potrzebę nauki porządnej i systematycznej: "Wszytcy młodzieńcy, a zwłaszcza ci, którzy czasu swego mają być sługami Rzeczypospolitej, mają się o to pilnie starać, aby jeszcze razem z młodu przejmowali a w pamięć sobie brali sposób postępku o rzeczach, a ćwiczyli się w naukach potrzebnych do spraw ... a niechaj nie mają za to [nie mniemają], aby prędkością a niejaką przyrodzoną ostrością mogła się każda sprawa odprawić, boć do sprawy ... trzeba nauki."

A jak na wychowanie, tak i na obowiązki obywatela poglądy Modrzewskiego są bez porównania szersze od poglądów Reja. Rej niby to zachęca szlachcica do służby publicznej, ale prócz godności posła innych urzędów piastować nie radzi, bo one odbierają człowiekowi "żywot wolny"; Modrzewski uczy, że nie wolno nikomu usuwać się od służby publicznej, bo "ponieważ wszystkie wszystkich ludzi miłości jedna ojczyzna w sobie zamyka, tedyć one nad wszystko trzeba przekładać i wszystkie prace dla niej mężnie i śmiele podejmować": człowiek "się nie sobie urodził, ale przyjaciołom, ojczyźnie i nabożeństwu albo wierze ku Bogu". Więc kiedy Rej mówi o powinnościach posła i senatora, Modrzewski wykłada powinności wszystkich dostojności i urzędów: zaczyna od króla, który dla wszystkich powinien być wzorem prawego chrześcijanina, potem zaś mówi szczegółowo o obowiązkach i przymiotach senatora, posła, sędziego, starosty, hetmana, itd., a oprócz urzędów już istniejących w Polsce pragnąłby ustanowić jeszcze kilka nowych, na przykład dozorców ubogich ludzi, stróżów moralności itp., których głównym zadaniem byłoby czuwanie nad dobrymi obyczajami społeczeństwa i karanie ludzi niemoralnych, zwłaszcza próżniaków: bo póki ludzie nie są jeszcze zdolni czuwać nad sobą, dopóty ktoś czuwać nad nimi musi, strzegąc ich obyczajów i zmuszając ich do dobrego za pomocą kar ustanowionych przez prawa. "Gdyby stateczne wychowanie, wstyd, dobroć, cnotliwe a święte obyczaje w której Rzeczypospolitej moc miały, tedyby tam ... praw nie trzeba: bo ustaw nie piszą ludziom dobrym, którzy z skromności a z obyczaju, nie z bojaźni, posłuszni są poczciwości"; ponieważ jednak ludzie są jeszcze źli, wiec prawa są konieczne. A to wszystko, co Modrzewski mówi o prawach, stanowi najważniejszy pomysł i zarazem najwspanialszą ozdobę jego dzieła.

Potężna jest myśl, że bez praw nie może być prawdziwej wolności. Na czym bowiem polega prawdziwa wolność? Ogół szlachty mniemał, że na tym, aby każdy szlachcic mógł postępować tak, jak mu się podoba, bez względu na to, czy się to zgadza z prawami czy też nie; Modrzewski uczył, że prawdziwa wolność polega na "pohamowaniu ślepych a upornych i skwapliwych popędliwości serdecznych", to jest namiętności popychających do złego, namiętności bowiem trzymają człowieka w najcięższej niewoli; otóż prawa są właśnie na to, aby je poskramiać, to jest - wyzwalają człowieka z niewoli. Ślicznie mówi Modrzewski; "Niech żaden nie mnima, aby Bóg nie miał w sobie wolności przeto, iż nie może grzeszyć: tak też żaden sie niechaj nie mnima dlatego być niewolnym, iż prawa i karania srogość odejmuje mu swawoleństwo grzeszenia."

Lecz najpiękniejszą ze wszystkich myśli Modrzewskiego jest myśl o równouprawnieniu wszystkich warstw społecznych, myśl płynąca zarówno z poczucia miłości i sprawiedliwości chrześcijańskiej, jak z głębokiego przekonania, że takie tylko prawa są pożyteczne dla Rzeczpospolitej, które przynoszą pożytek wszystkim jej mieszkańcom: bo przecie wszyscy mieszkańcy przynoszą pożytek Rzeczypospolitej, którą "samą tylko ślachtą kwitnąć nie może, bo a któż będzie dawał żywności i nam, i bydłu, jeśli żadnego oracza nie będzie?" A jeśli tak, jeżeli mieszczanie i chłopi są Rzeczypospolitej równie pożyteczni jak szlachta, to Rzeczpospolita powinna dać równą opiekę mieszczanom i chłopom, jaką daje szlachcie.

Nie znaczy to jednak, żeby się Modrzewski domagał zupełnego równouprawnienia mieszczan i chłopów ze szlachtą: przeciwnie, był zdania, że rządzić Polską może tylko szlachta, to jest, że chłop nie może na przykład być posłem albo senatorem (chyba ze przedtem w uznaniu osobistych zasług i dobrych obyczajów zostanie szlachcicem); pod tym względem Modrzewski, syn szlacheckiej Polski, nie wzniósł się ponad przesądy swego wieku. Ale jest wyższy od ogółu swego społeczeństwa, kiedy się domaga równouprawnienia wszystkich warstw społecznych pod innymi względami, a przede wszystkim równouprawnienia wobec sądów, którego brak poczytywał za zbrodnię wołającą o pomstę do Boga. Jego serce chrześcijańskie, które ukochało cały naród, krwawiło się na widok tej krzyczącej niesprawiedliwości, jaka się w jego ukochanej ojczyźnie działa mieszczanom i chłopom, zaklinał więc szlachtę w imię miłości Boga i ojczyzny, by się opamiętała, i usiłował wpoić w nią tę śliczną prawdę, że "prawa są jakoby lekarstwo, w którego dawaniu żaden biegły lekarz na osoby nie ma baczenia: dosyć jemu jest poznać niemoc, która chorego trapi, ale na to baczenia nie ma, jeśliże pan czyli chłop, jeśli ślachcic czyli nieślachcic jest ten, który leczenia potrzebuje; tymże sposobem prawa niech się w sobie mają, aby występki winnych jednakim obyczajem karały, a iżby jednako o pożytku, o pokoju i o zdrowiu wszystkich radziły". A więc za jedno i to samo przestępstwo powinna być jedna i ta sama kara bez względu na to, kto się go dopuścił, szlachcic czy nieszlachcic, " a jeśliżeby jaką różność karania stanowić miano, tedy ciężej ci mieli być karani, którzy są na wysokich urzędziech niż podlejszego stanu ludzie, srożej bogaci niżli ubodzy, srożej ślachcicy niżli miejskiego albo wiejskiego stanu, srożej ci, co są na urzędziech, niżli ci, co są bez urzędu: bo oni, będąc i rozumem, i bogactwem od Boga lepiej obdarzeni, więcej przyczyn mają, które je od występków odwodzą, a przeto ich występek cięższy jest". Za zbrodnię mężobójstwa powinna być dla wszystkich jedna kara: śmierć, bo tak sam Bóg przez Mojżesza rozkazał!

Z tego, ze wszystkie warstwy społeczeństwa powinny być równouprawnione wobec sądu, wynika dalsze żądanie Modrzewskiego, aby zniesiono sądy partymonialne, to jest, aby odebrano panom prawo sądzenia podległych im chłopów. Lecz na tym nie poprzestaje. Domaga się równouprawnienia chłopów ze szlachtą nie tylko wobec sądu, ale i w zakresie prawa prywatnego, to jest, żąda, aby chłop miał swój własny kawałek ziemi, swoje własne gospodarstwo, aby był nie niewolnikiem, ale sąsiadem pana i co za tym idzie, aby pan nie miał prawa pozbawiać chłopa roli, ani też przykuwać go do niej po wieczne czasy.

Oto czego uczył Modrzewski, jeden z najmędrszych i najszlachetniejszych nauczycieli, jakich kiedykolwiek miał naród polski. Na nieszczęście uczniowie nie odczuli piękności jego myśli: ogół szlachty nie wzniósł się do uznania tej prawdy, która dzisiaj dla nas jest tak jasna jak słońce, ale która wcale dawniej jasna nie była, że chłop i szlachcic są ulepieni z tej samej gliny:

I kmiecie, i insze nieślacheckiego stanu ludzie pospolicie ślachta ma za psy; stądże one nieczystych ludzi mowy: "Kto by wieśniaka albo chłopa zabił (bo tak każdego nieślachcica zową, choćby daleko ode wsi był), jakoby też psa zabił." To głos wyrzezania języka godny!

Więc modlił się Modrzewski do Boga, aby zmiękczył serca Polaków i oświecił ich umysły:

"Panie Boże! ... Racz wszytkiemu ślacheckiemu stanowi takie serce dać, aby oni, odrzuciwszy na stronę miłość samych siebie, wszytkę Rzeczpospolitą, to jest wszytkie ludzie w tym społecznego życia towarzystwie z nami mieszkając miłowali, o wszytkie się starali, wszytkich gardła, pożytków i zacności bronili."

Ale znając swe społeczeństwo wątpił Modrzewski, czy Bóg tej modlitwy wysłucha, wiedział, że głos jego będzie głosem wołającego na puszczy. I ta świadomość go przerażała, drżał o przyszłość swojej ukochanej ojczyzny, bo rozumiał, że na nic wszelkie reformy, póki równouprawnienia nie będzie.

"Lecz to wszystko się mówi, jakoby groch na ścianę miotał; nic nie dbamy na tak częste uskarżania, żywiemy w wielkim bezpieczeństwie [obojętności, gnuśnosci], nic nas nie rusza utrapienie pospolitego człowieka ... nic nas nie rusza krew ludzi niesłusznie pobitych, która zawżdy woła do nieba, a płaczem niewypowiedzianym prosi pomsty i na mężobójce, i na te, którzy tego prawa bronią, które podawa miecz mężobójcam za pieniądze w ręce. Dlaczego więc trzeba się obawać nagłego jakiego gwałtu z nieba, aby jaka gwałtowna burza nie spadła z nieba, a naszych wszytkich i domów, i narodów, a na ostatek i samego imienia polskiego z gruntu nie wywróciła i nie potarła. Jać to mówię, jakoby wątpiąc o polepszeniu, wszakże przedsię nie już dlatego ustanę w powinności mojej ... Zaiste, trzeba się tego obawiać, aby wkrótce nie przyszedł czas, gdyby nas także wzajem sam Bóg wzgardził, a karanie za dawną krew sprawiedliwe a ciężkie przypuścił ... Bo co przedtem Bóg izraelczykom mówił, to rozumiejmy, że do nas teraz mówi: 'Nie będę przy was, Polacy, jeśliże z pośrodku was przeklęctwa nie wyrzucicie! Woła krew braciej waszej z ziemie do mnie! Wołają dusze zabitych, abych się mścił krwie ich nad obywatelami ziemie!' A jako i to przeklęctwo odciać i gniew boży ubłagać mamy, uczy nas tenże sam Bóg mówiąc: 'Nie plugawcie ziemie, na której mieszkacie, na której i ja mieszkam! Przelaniem krwi plugawi sie ziemia, a nie może być krew na niej przelana okrom krwie tego, kto ją przelał, oczyściona!' ...

Dzieło O naprawie Rzeczypospolitej, z wyjątkiem księgi o Kościele, przełożył dokładnie i ślicznie językiem polskim mieszczanin sieradzki Cyprian Bazylik: O poprawie Rzeczypospolitej księgo czwore: pierwsze o obyczajach, drugie o statucie, trzecie o wojnie, czwarte o szkole (1577). Do najpiękniejszych rozdziałów należą końcowe rozdziały księgi pierwszej, o obyczajach.

WYCHOWANIE CHRZEŚCIJAŃSKIE

Trzeba pacholęta uczyć, jako się przeciw drugim zachować mają, co winne rodzicom, co sąsiadom, co Rzeczypospolitej; którym sposobem towarzystwo z ludźmi i zgodę w całości zatrzymać, jako sie mają naprzeciw zacniejszym stawić, jako przeciw podlejszym, jako sobie równym, przeciw towarzyszom, przyjaciołom, krewnym i powinowatym, przeciw zwierzchności urzędowej, przeciwko panom, sługom i przeciwko nieprzyjacielom, tak w swoich własnych, jako też i w pospolitych albo wszystkim wspólnych potrzebach. A nawięcej wszytkim to należy, aby dziatki małe ćwiczyli w nabożeństwie a w prawdziwej ku Panu Bogu wierze, co Chrystusa ukazuje słowy ... gdy każe dzieciam do siebie przyjść a im błogosławi. Trzeba tedy Chrystusa ukazować dzieciam a znajomość bożą w nie znienagła cedzić, aby wiedziały, od kogo się wszelakiego dobra spodziewać mają, za czyją się wolą wszystko dzieje, kto karze złości, a kto za dobre sprawy odpłatę dawa' a przetoż trzeba je wodzić do zborów świętych na kazania, aby poznawały sposób chwały bożej i ceremonije święte, by sakramenta miały w uczciwości, modlitwami się bawiły i do tych się rzeczy chętnie miały, którymi by i Najwyższego Boga łaski dostąpiły, i ludziom sie upodobały.

NIESPRAWIEDLIWOŚĆ W POLSCE

Trafiło się w niektórym powiecie, iż dwa człowieki, jeden prostego stanu, a drugi ślacheckiego, oba bogaci i rolej dosyć mieli, ci srodze zranili jednego człowieka, acz nie tak bogatego jako sami, ale przedsię ślachcica. Onego ranionego wzięto do balwierza [cyrulika], ale iż niektóre rany były w nim śmiertelne, przeto w miesiąc albo we dwa umarł. Ci, którzy go z strony powinności przyjacielskiej nawiedzali, albo też i ci, którzy na oglądania ran od urzędu przysłani byli, pytali, któremu by z onych dwu, co go bili, więtszą w tym winę dawał. Odpowiedział, że ślachcic swaru i bitwy początkiem był, ale bijąc, aba mu równo byli ciężcy, iż zgoła nie wiedział, od którego z nich szkodliwsze rany podjął. Tedy oni, pytając, dokuczali, mówiąc, iż o rany oba oni, co bili, mają być karani, ale jeśliby z tych ran śmierć przyszła, tedy jeden z nich tylko o głowę ma być obwinion; bo dwa o jedno zamordowanie wedle naszych praw nie mogą być na gardle karani. Na to on raniony odpowiedział, że o swym zdrowiu zwątpił, ale na sumieniu swym, które wrychle ma sądu bożego doznać, nie może tego u siebie pewnie postanowić, na którego by wina o morderstwo kładziona być miała, gdyż od tych ran, które oba jednako zadali, schodzi z tego świata. Skoro tedy on ranny umarł, wnet poczęto szukać onego prostego stanu człowieka, a gdy postawion przed sędzią, winę mu dano, a potem ji ścięto; bo statut jest, iż człowiek prostego stanu, jeśliby ślachcica (który by przyczyny z siebie naścia nie dał) zabił albo ochromił, albo srodze zranił, da gardło. To tedy jest karanie, którego prostego stanu mężobójca za występek już podjął; lecz on ślachcić jeszcze żyw i mieszka miedzy ludźmi! ... Izali, dla Boga, ta sprawa nie jest takowa, która dwu rzeczypospolitych potrzebuje dla tych dwojga rodzajów ludzi, a tak daleko od siebie oddalonych, iż z jednej do drugiej przystęp żadny nie może być, że też jedna od drugiej pomocy nie potrzebuje, ze się ich obywatele miedzy sobą ani pojmują, ani nie znają; na ostatek, że też ani wody, ani powietrza, ani słońca nie ma wspólnego? ...

Toteż trzeba postanowić, aby żaden rzeczy swej sędzią być nie śmiał; bo na każdym sądzie trzy osoby maja być: powodowa strona, obżałowany a sędzia. Barzo tedy niesprawiedliwie czynią, którzy o swą rzecz ludzi, swemu panowaniu podane sądzą. Nie jest ona wolność, która jest w uściech u każdego, ani umiarkowanie prawa, przez które stoją dobrze postanowione rzeczypospolite, ale jest okrutne niewolstwo, że pan przywłaszcza sobie moc nad żywotem i śmiercią sługi swego. ... Wszytcy na wyobrażenie boże stworzeni są ... Jeżeli tedy odejmujemy kmieciom wolność pozywania panów do sędziego, odejmujemy im wszytkę wolność; jeśli panom dawamy moc sądzić je o rzecz swą, niszczymy wszytek sposób sprawiedliwego sądu, który iż trzech osób potrzebuje, nie będzie sprawiedliwy, gdzie tenże będzie sędzią, który powodową stroną, a przeto i kmiecie, i wszytcy poddani od takiego tyraństwa mieliby być wyswobodzeni ...

Powiedał jednego czasu u stołu on wielce możny a sławny mąż, Jan Tarnowski, hetman polski: gdy jednego czasu jechał do Włoch przez baworską ziemię, chciał zstąpić do domu niektórego ślachcica, aby tam, w drodze się spracowawszy (bo już noc nadchodziła), sobie odpoczynął; który ślachcic, iż natenczas żonę płodem się pracującą miał, a dom (jak to pospolicie bywa) był pełen białych głów, które jej posługowały, prosił hetmana, aby do domu niektórego jego poddanego zstąpił, chcąc mu tam wszytkiego, co by w domu miał, dostatek dać; a gdy na to Tarnowski przyzwolił, szedł on ślachcic do kmiecia swego, a dla uczciwości zdjąwszy czapkę, prosił o nocleg hetmanowi. Było natenczas około hetmana ślachciców polskich niemało, którzy chcąc oglądać, jeśliby w tej gospodzie wczasność [wygodę] mogli mieć, szli byli za onym baworskim ślachcicem, a tak gniewali sie i szemrali, powiedając to być rzecz niesłuszną, aby kmieć miał tak być od pasna w uczciwości mian albo proszon, który by inaczej miał być z dom wyrzucon, jeśliby czego panu, gdyby mu rozkazował, odmówił. To pan Tarnowski z rzeczy [nawiązując do tego, o czym mówiono] powiedział, gdy była zmianka o podatku, który naonczas nie na każdy rok na kmiecie wjkładano; a potem pochwaliwszy onę baworskiego ślachcica ku swemu kmieciowi łaskawą skłonność, rzekł że nie inaczej mają być rozumiani kmiecie, gdy powinności swej dosyć uczynią i czynsz zapłacą, jeno jako sąsiedzi. O słowa madrego hetmana godne! ... Pan na w swej części ma przestawać, swoje role ma orać, a cudzych nie nachodzić ani posiadać; bo a czemu by oni, którzy rolą, na swą część oddzieloną, robią, nie mieli bezpiecznie rzec, że ich własna jest? ... I to niedobrze, iż panowie chcą, aby im wolno było, kiedy się im podoba, odjąć kmieciowi rolą, a tego nie chcą, żeby też kmieciowi wolno, gdy mu się spodoba, puścić rolą, a iść z niej precz.

O DOZORCACH LUDZI I UBOGICH

Jako ludzie, którzy się do roboty godzą, od żebraniny mają być odpądzani, tak zasię, którzy są prawdziwie ubogimi, a schodzi im i na siłach, i na żywności, mają być opatrzeni, aby i domy pospolite były im postanowione, i wszelkie potrzeby, do żywności należące, aby im dawano. Są lepak [jednak] niektórzy ubodzy, co w szpitalach mieszkają, tam się żywią, i tam je opatrują; a drudzy, po ulicach się przechodząc, żebrzą; drudzy są, którzy w chałupkach swoich mieszkając, swoje i domowników swoich potrzeby, jako mogą, opatrują. Na ty wszytki urząd ma pilne baczenie i dozór mieć, żeby ludzie nie oszukiwali, zmyśliwszy sobie jaką niemoc albo ubóstwo. Lecz które obaczą być do roboty godne, niech je przymuszą robić; jeśliby nie chcieli, niechby z miasta byli wygnani, co i o cudzych żebrakach ma być rozumiano, żeby i oni do swoich miast byli odsyłani. Albowiem godzi się, żeby każde zgromadzenie o tych staranie miało, którzy albo sie w nim urodzili, albo długo mieszkali, żeby dla niedostatku żywności albo których inszych rzeczy nie pomarli. Bo trzeba wiedzieć każdego ubóstwo sposób albo przyczynę. Bo ci, którzy za złą sprawą swą majętność stracili, acz mają być cierpiani miedzy ubogimi i trzeba o nich myślić, żeby od głodu nie pomarli, ale i żywność skromniej ma im być dawana, i pracami trzeba im dokuczać, żeby i na przykład byli drugim, i sami sie wystrzegali, aby w więtsze występki zasię nie wpadli. Którzy dla niemocy albo inszej nędze, albo jakiejkolwiek przygody w ubóstwo wpadli, na ty trzeba mnieć więtsze baczenie. A tym, którzy w chałupach swych żywią sie, opatrzając, jako mogą, swoje i domowników swych potrzeby, mają być albo pola niedrogo najęte, albo takowe rzeczy poruczone, którym by sprostali, albo jakie insze drogi dla zysku mają być podane. ... Owi żebracy-hultajowie, nie wiem, jeśliby mieli być cierpiani, bo zwykli pod zasłoną żebractwa wiele złego broić, dopuszczając sie złodziejstwa, mężobójstwa i inszych sprosnych występków; lepiej by, żeby je dano do szpitalów, gdyby jedno tacy byli, żeby robić nie mogli.

Są mało nie w każdym mieście dochody roczne naznaczone ubogim, które jeśliby były mniejsze, niżliby wszystko ubóstwo wychować mogły, tedy ich trzeba tym sposobem przyczynić. Naprzód, gdyby każdy ujął nieco swych nakładów, a zwłaszcza tych, które sie do zbytku, do pychy i nadętości skłaniają: zaprawdę chce tego po nas Chrystus, zebyśmy sobie czynili przyjacioły z bogactw nieprawości, którzy by nas przyjęli do namiotów swych; mamy przeto udzielać rzeczy doczesnych tym, którzy nas do wiecznych domów przyjąć mają. Co, zaprawdę, nawięcej przystoi czynić tym, którzy z tego świata przechodzą do onych domów, aby i oni zostawowali niejaką cząstkę majętności swej tym przyjacielom swoim. Są ci, którzy na okazały pogrzeb wielki koszt i nakład każą czynić: aleć, zaprawdę, ci, którzy na ostatecznym stopniu żywota swego są, ci chwały i sławy od Boga czekać mają, nie od ludzi: potomkom też przystoi, aby onych, którzy z tego świata schodzą prowadzili nie okazałością bogactw albo pychy, ale uczynkami z miłości pochodzącymi, przez które przychodzą ludzie do Królestwa Niebieskiego. K temu też i biskupów majętności starodawni ludzie tak dzielili, że czwartą część dawali na ubogie: niechby ich przeto w tym urząd napomionął. Zaprawdę, ci, którzy nie dawają i nie czynią, co powinni, Boga będą mieli mścicielem. Jest obyczaj, że abo w kościelech, abo na onych miejscach, gdzie sie często ludzie zbierają, stawiają skrzynki dla ubogich ludzi: a tak niechby do nich każdy kładł, ile by mu pobożna jego chęć poradziła. Rozmnoży Pan Bóg takowe jałmużny: i dawającym, że im zawżdy będzie dostawało, skąd by dawali, i bierącym, jeśli będą skromnie prosić, pobożnie brać a miernie tego używać; bo są to boże dary, który [tj. Bóg] gdy rękę otworzy, bywa napełniona wszelka rzecz błogosławieństwem. Lecz to po nas chce mieć, aby ci, którzy dawają, ochotnie to czynili, którzy biorą, aby uznawali dobrodziejstwa boże, dziękowali a ustawicznie sie modlili tak za się, jako też i za dobrodzieje swe. A takowych ubogich żywność niech nie będzie ani rozkoszna, żeby stąd nie przyzwyczaić się źle czynić, ani też tak skąpa, która by ledwie połowicę głodu odjąć mogła, bo chorzeje i wątleje tak ciało, jako i myśl od niedostatku pokarmu.

Toteż trzeba pilnie opatrzyć, aby od próżnowania nie znikczemnieli ubodzy, ale każdy by niech robił to, co może i ile może; niech się zabawiają jaką uczciwą robotą, a owocu roboty swej niech drugim udzielą; a który by już ubogi ciało na się wziął i ku siłam zasię przyszedł, ten do roboty niech będzie posłan, żeby jako trąd cudzego potu nie pożywał. Zaś którym by na rozumie albo na siłach cielesnych schodziło, iż nie mogą o sobie radzić, o tych urząd niech staranie ma. Wszytcy jesteśmy bracia, jednego Ojca Niebieskiego synowie; a żaden od przygód, na ludzi przychodzących, nie jest wolen. Co jeśli na człowieka należy, aby onemu, komu idzie o gardło, dał ratunek, żeby albo od ognia, albo od wody, albo od nieprzyjaciela, albo od jakiej inszej nędze był wyzwolon: tedyć naprawdę łacznym [łaknącym], pragnącym, nagim, ziębnącym słuszna rzecz jest dać ratunek, żeby z niedostatku rzeczy potrzebnych nie pomarli. A przetoż trzeba abo jakikolwiek podatek składać, albo je jakim inszym obyczajem opatrzyć; co najlepiej sprawić mogą królowie, biskupi, wielcy panowie, zgromadzenia księżej [Księża - rzeczownik zbiorowy rodzaju żeńskiego (podobnie: szlachta).], miasta i ci, którzy w bogactwa obfitują.

A to jest własna i prawdziwa szczodrobliwość: uczynić dobrze temu, kto tego żadnym sposobem nie może nagrodzić. Wszakże nie omyli nas w zapłacie on Najłaskawszy Niebieski Ociec, który i czaszę wody zimnej, w imię swoje daną, obiecał nagrodzić. Napomina Paweł apostoł Rzymiany i Koryntyjany, aby majętności swych udzielali ubogim, którzy byli w Jeruzalemie: o, jako daleko słuszniejsza rzecz, abychmy pobożnym a miłosiernym składaniem dawali ratunek tym, którzy z nami są, którzy miedzy nami starością, niemocą albo jakim inszym upadkiem znędzeni, a od wszelkiej nadzieje opuszczeni są.

Niech tedy będzie na to wysadzony urząd, który by miał staranie o ubogich, a tym dobrze szafował, co będzie na ich potrzeby naznaczono.

O JEDNANIU

(W skróceniu). Bałżeby to Pan Bóg, żeby i to w obyczaje weszło, aby ludzie, którzy chcą jednanie między sobą mieć, szczyrze powiedali, każdy z strony swej, czym obraził bliźniego swego! Starali się Piotr i Paweł z pilnością, aby sie byli pojednali o krzywdy, które byli sobie uczynili; a do tego używali wiela ludzi zacnych. Powieda pirwej Piotr, jaką wielką krzywdę wziął od Pawła, i wkłada winę nań; zasię przeciwko temu Paweł powieda, iż nie mniejszą także od Piotra krzywdę wziął, i nań wszytkę winę zgania; jeden na drugiego winę wkładał swoję albo ją jednak obmawiał, jeden drugiego winnym chciał uczynić. Coż tedy, Pietrze, i ty, Pawle, cóż czynicie? Chcecie, aby miedzy wami nieprzyjaźni ustały, a źrzódeł i przyczyn prawdziwie ukazać nie chcecie? Któreż tedy lekarstwo, a jako będzie przyłożone na ten wrzód, którego oba taita? Jakub, jerozolimski biskup, rozkazuje, abyśmy jeden przed drugim grzechy nasze wyznawali a spólnie sie Bogu modlili za sobą, abyśmy byli uzdrowieni; a tać jest prawdziwie ona chrześcijańska spowiedź grzechu, gdy sie nie tylko przed Bogiem do grzechów swych, ale i przed bratem szczerze wyznawamy, w czemeśmy go obrazili, a jeden sie za drugiego Bogu modlimy, aby nam odpuścił a słuszne od nas karanie oddalił. Łacniej i Boga, i ludzi ubłagamy tym obyczajem niżli co inszego na to miejsce zmyślając abo rzkomo tego nie bacząc. A przetoż sam Chrystus nam rozkazuje, jeśli chcemy dar jaki ofiarować Bogu, a wspomnielibyśmy brata być od nas obrażonego, abychmy, położywszy na czas on dar Bogu nagotowany, szli pirwej do brata a przejednali go. Co jeśli grzeszą ci, którzy zmyślają, czego nie masz, abo którzy ochylają [omawiają, obwijają w bawełnę], co jest, cóż oni, którzy fałszywie winę swoję na drugiego wkładają, grzech do grzechu przymnażając! co sie jednak o jednym ze dwu rozumieć musi, gdy przeciwne powieści przeciwko sobie twierdzą. A ty, Pietrze, i tym, Pawle, chcecie, aby was za dobre ludzie miano, a przedsię przeciwne rzeczy śmiecie twierdzić, a nie boicie się myśli jednaczów [pojednawców], na któreście się zdali? Cóż tedy wam dobrego wiek nasz przyniósł albo długie rzeczy doświadczenie, jeśli w tak małej rzeczy sercu waszemu rozkazać nie możecie, abyście wżdy prawdy używali, jeden przeciwko drugiemu szukając jednania? O nędzny wasz wiek! o, zwyczaj w rzeczach daleko nędzniejszy, który was na złe madrymi czyni, a na dobre nikczemnymi a gnuśnymi! Próżno wam dobre obyczaje przed oczy kładą, próżno dobrych ludzi rozsądki powiedają, próżno Jakubowe i chrześcijańskie nauki oznajmują! Gniew, waśń a chęć szkodzenia wtrąciły was w to szaleństwo i serdeczną ślepotę, czego jeśli nie zbędziecie, tedyć więtsze złości za sobą pociągną.

Lecz są niektórzy, co nie tak dalece dla siebie, jako dla Rzeczypospolitej, nie zgadzając sie z kim, zarazem od niego i chęć przyjacielską odwracają. A aczkolwiek nam nic nad Rzeczpospolitą milszego nie ma być, dla której i nieprzyjaźni, i nędze albo trudności, na ostatek i śmierci żaden dobry nie będzie zbraniał: wszakże gniewać sie albo waśń brać na tego, który tak rozumie, że jego rozsądkiem ma być rządzona, nie jest rzecz dobra ani samej Rzeczypospolitej pożyteczna. Bo naprzód, kto inaczej rozumie, może to być, że lepiej rozumie niż ty; druga [po drugie], chociaby sie i omylił, wszakże jeśli z szczerego serca mówi to, co Rzeczypospolitej rozumie być pożytecznego, ono jego omylenie godniejsze jest odpuszczenia niż gniewu. Tak wielka bywa czasem rozmaitość i różność tak w rzeczach, jako i w czasiech, iż nie dziw, że o nich tak wiele czasem bywa rozumów (jako jest w przypowieści), ile głów. Gdy niektóry filozof mocnie sie spierał, iż mądry nie może się omylić, tedy mu podrzucono ptaka nie tego, którego on chciał, a gdy go jadł, nie będąc tego mniemania, że mu co podrzucono, dano mu winę w jego omyleniu. Częstokroć się takie podrzucone ptaszki miasto prawdziwych do serc ludzkich nawijają. Lecz jako to jest rzecz podobna, że i ty sam możesz sie omylić, tak zasię jest rzecz przyjacielska a własnej [prawdziwej] ludzkości pełna żałować czyjego omylenia; ale nienawidzić a nieprzyjacielskie nacierać na tego, który sie zda, jakoby zbłądził, jest rzecz człowieka srodze jadowitego a krewkości ludzkiej mało znającego. Tak wielu występkom i wadam poddan jest żywot człowieczy, iż jeślibyśmy wiele rzeczy nie przebaczali a występków sobie zobopólnie nie odpuszczali, niedługo by to towarzystwo a złączenie ludzkie trwało.

Fragmenty z książki I. Chrzanowskiego. Historia literatury niepodległej Polski (965-1795) str. 291-2.

W 1953 roku Państwowy Instytut Wydawniczy opublikował nowe tłumaczenie dzieł Modrzewskiego z którego pochodzą poniższe cytaty:

O POPRAWIE RZECZYPOSPOLITEJ KSIĘGA I O OBYCZAJACH ROZDZIAŁ XXIII

... Pięć albo sześć lat temu, jak ludzie u nas poczęli nosić wierzchnie szaty krótsze niż u narodów postronnych, i to tak, że nie wstydzą się okazywać tych części ciała, które winny być zakryte. Skoro zaś natura tak ukształtowała nasze ciało, że chciała ukryć pewne jego części i usunąć je sprzed ludzkich oczu, tedy powszechnie trzeba uznać za przystojną suknię dłuższą, choćby kolan sięgającą, jako wyraz skromności i wstydu. Trzeba to bowiem zrozumieć, że nie tylko niewiasty, ale i mężczyźni odrzucając uczciwa szatę odrzucają i wstyd. A któż nie widzi, jaką byłoby sromotą, gdyby niewiasty chodziły w sukni zwierzchniej mało co niżej kroku sięgającej? Starodawna pogwarka określa tych, co wstyd zatracili, jako ludzi bez czoła. A jak też sobie wyobrażasz człowieka, który by był bez czoła? [...]
str. 197

2. Zbytnia żarłoczność w jedzeniu i piciu niegodna jest człowieka, a przede wszystkim tego, kto piastuje urząd: czyni ciało podatnym na różne choroby, człowieka niezdolnym do poważnych czynów, folgującym sobie i obelżywym dla innych, i zbłąkanym z prawdziwej drogi, niby koń, co zerwał się z wędzidła.
str. 199

3. Sprawy Wenery są chrześcijaninowi poza uświęconym łożem małżeńskim całkowicie niedozwolone. Jeśli nie godzi się cierpieć w Rzeczypospolitej zbójów na drogach i opryszków, to tym mniej tych, co nastają na wstyd ludzki i jemu zagrażają. A zagrażają mu wszyscy, którzy ludzkim oczom pokazują sprośne malowanie, którzy uszy ludzkie napełniają bezwstydnymi rozmowami, którzy w ludzkie dusze i myśli wdzierają się opowieściami z ksiąg i śpiewkami o sprośnych miłostkach, o szaleństwach, o lubieżnych przymilaniach się, krzywoprzysięstwach i tym podobnych bezecnych sztuczkach gamrackich. Ileż stąd w serca ludzkie zapada i w nich osiada pokus, palących żądz, szalonych pragnień? Z nich i niedowarzone chłopaki uczą się tego, czego by się i za lata nie uczyli; one niby ostrogami podżegają gorących młodzieńców, one i starych, gnuśniejszych już z powodu chłodniejącego ciała, drażnią i rozpalają. One to drogę otwierają nierządnikom, one skłaniają dziewczęta i mężatki do posłuchu gamratom; z nich cudzołóstwa i gwałcenia, z nich uwodzenia dziewczyn i wdów, z nich małżeństwa wbrew woli przyjaciół i rodziców, z nich tajemne porody dzieci, z których jedne zostają uduszone, inne na miejsca publiczne podrzucone, niektóre za prawych dziedziców uznane. Stąd owe dziewczęta, które trudno wydać za mąż, stąd nieskończone domowe sromoty, o których chociaż wiedzą już wszyscy sąsiedzi, sama tylko głowa rodziny albo zgoła nic nie wie, albo najpóźniej o wszystkim się dowiaduje.

Jeśli dziewczyna w taki sposób wychowana jest w zamęście, jakież niedobre jej z mężem pożycie! Jakżeż często oni kłótnie ze sobą wszczynają i o rozwodzie myślą! Jeśli się im co urodzi, na ileż narażone obelg i złych przymówek! I nie dziwota. Nikt bowiem świadomie nie pojmie za żonę niegodnej, chyba że sam niepoczciwy; ze złej zaś matki bodaj nie może się urodzić nic dobrego.

Zdarzają się tacy rodzice, co złe obyczaje swoich dzieci już dorosłych potępiają i tropią, i troskają się, by je przy boskiej pomocy sprowadzić na drogę lepszego życia. Słusznie to doprawdy, tyle że późno. Kiedy bowiem nasienie zepsute, to inaczej nie może być, jeno że pędy, łodygi, gałęzie i owoce z niego pochodzące muszą być szkodliwe i zabójcze. Nasuwa się młodzieży wszędzie tyle sposobności i pobudek do bezwstydu i pożądliwości i tak one zapadają w jej oczy, uczy i serca, i tak są przez nie wchłaniane, iż na cud to wygląda, że ktoś może zachować nieskalane myśli, dobre i poczciwe zamiary, prawe obyczaje. Rozpustne malowidła i posągi, rozmówki i piosenki pełne wszeteczności, towarzystwa ludzi bezecnych i sprośnych, żarty, gładkie przynęty, trefne przypowieści - jakiego wieku, jakiej płci to nie hańbi? Kogo nie przywodzi do upadku we wszelkie plugastwo? Wszystko to są miłe przynęty, słodkie zachęty, rozweselające przyjemnostki, które głaszczą zmysły ludzkie, rozogniają ciała, pochłaniają myśli, urzekają rozum, rozkazami swymi i panowaniem ujarzmiają wolę.

Tych rzeczy trzeba zakazywać dzieciom i młodzieży od lat najwcześniejszych, tych rzeczy unikać wszelkiemu wiekowi, płci i stanowi, te trzeba wykorzenić z rzeczypospolitych i miast razem z tymi, którzy je wymyślają. To i Arystoteles uważał za konieczne w swych księgach o rzeczypospolitej, i cesarz August tak czynił skazując na wygnanie za gamracki wiersz Owidiusza Sulmoneńczyka.

O ileż bardziej godzi się, aby urząd chrześcijański surowo karał tych, co szpetnymi malowidłami, bezecnymi wierszami, ruchami, krokami i skokami pobudzającymi do bezwstydu i sromoty, jak i innymi zachętami wciągają wszystkich w sprawy Wenery, psują poczciwe obyczaje i porządek społeczności ludzkiej, ile tylko zdołają, na nice wywracają. Daremnie się nam bowiem żalić na zepsute obyczaje tego i owego, jeśli te sprawy lekceważymy i pozwalamy im się dziać bezkarnie. Albowiem nie można (jak i Chrystus oświadcza) zbierać jagód winnych z cierniowego krzaka ani fig z kolców.

W wielu miastach publicznie ustanowiono zamtuzy [domy rozpusty], aby w nich nieszczęsne niewiasty wszystkim się oddawały i aby żądze wszystkich mogły sobie tam bezkarnie i wyuzdanie folgować. Ale choć obyczaj ten niemal się przyjął, jednak powinien się urząd zastanowić nad tym, czy z pożytkiem to dla Rzeczypospolitej, aby były w niej miejsca takie, gdzie się wstyd sprzedaje i czyni z niego pośmiewisko. Rzecz to haniebna i nie wiem, czy to nie to samo, co publiczne zezwolenie, by żerowały kupy złodziei i zgraje morderców. Ten sam Bóg wszechmocny zakazał i zabójstwa, i złodziejstwa, i nierządu. A przecież są tacy, którzy, nie wiem, czy wedle prawa, czy obyczaju, czy jednego i drugiego, żądają w oznaczonych terminach czynszu od niewiast, które kupcząc swoim ciałem mają zarobek z tego nierządu. Ci naśladują owego Wespazjana, który nałożył podatek od miejsc, gdzie się mocz oddaje, i który gdy go syn za to zganił, przytknął mu do nosa zebrane pieniądze mówiąc:

Pachnie zysk każdy bez względu na to, z czego pochodzi.

Tylko że Wespazjan czerpał zysk z rzeczy przez Boga nie zakazanej, ale jeśli się wymaga czynszu od nierządnic, to tak jakby się wymagało od złodziei i morderców. Przykazania boskie bowiem każą wszystkim, co żądzy cielesnej okiełznać nie potrafią, aby żonę pojęli i aby się ograniczyli do prawowitego małżeństwa. Ale tak samo nie masz nic w Piśmie św. o tym, aby publicznie utrzymywać gromady nierządnic, jak o ustanowionych z urzędu cechach złodziei, morderców czy innych złoczyńców.

Nie odważyłbym się owych schadzek na tańce mężczyzn z niewiastami z zamtuzami porównywać, ale rad bym, by tę rzecz rozważyli ludzie roztropni. Zapraszają tam mężatki często nawet bez mężów, zapraszają panny bez rodziców. A im która milsza przez swą urodę i wdzięk, tym częściej zjawia się na takich zabawach, czasem ze służbą, czasem bez żadnego towarzystwa. A urządzają takie zabawy nie tylko żonaci, ale i bezżenni, którzy nie powinni szukać towarzystwa drugiej płci, jeśli chcą uczynkami potwierdzić to, co głoszą słowem. Urządza się tedy ucztę, zastawia wyszukane potrawy i napoje. Nie do sytości się je i pije, ale do obżarstwa i pijaństwa. Stało się bowiem na takich ucztach obyczajem częstym i wszechwładnym, że pije się na zdrowie różnych dobrodziejów. Tedy i owe niewiasty, z dworskimi obyczajami już oswojone, wychylają pełne kielichy, oczywista - aby się nie wydawało, że one nie życzą zdrowia tym, za których wznosi się i spełnia toast.

Waleriusz Maksymus zaświadcza, że w Rzymie za dawnych czasów używanie wina przez niewiasty zgoła nie było znane dlatego, żeby nie dały się porwać do czegoś hańbiącego; zazwyczaj bowiem pierwszy krok do Bachusa, ojca niewstrzemięźliwości, prowadzi do niedozwolonych spraw Wenery. Dziś rozpalającymi pokarmami i winami opychają swoje ciało, samo przez się już gorącości pełne, i nie strachają się owych upadków, o których mówi Waleriusz. Jak gdyby wstydliwość niewieścia mogła się uchować nienaruszona tam, gdzie się podsuwa owe podżegania do rozkoszy.

Na tych ucztach, o których począłem mówić, pełno - jak nasiał - rozmów żartobliwych, a po największej części dotyczących spraw sprośnych. Bawią się potem, tańcują, skaczą; okręcają w koło niewiasty i w krąg nimi zawijają; nie sromają się łydek obnażać, w uściski biorą, całują, szczypią, sprośnie dotykają. A kto by tam mógł opowiedzieć owe ich pogadywania tajemne, a nawet i takie, które inni słyszą, wszystkie jeno ku wszeteczności skierowane, kto, powiadam, wszystkie ich zbytki i błazeństwa? Kto mógłby wysłowić, co oni broją, kiedy zasiądą osobno w sali biesiadnej, kiedy się rozbiegną po izbach i komorach i tam, i z powrotem kręcą, igrają i przymilają się sobie? Mnie takie zabawy wydają się podobne ze wszystkim do zamtuza. Nic tam się nie dzieje, jeno to, co otwiera drogę do złych myśli, do złych postępków. Któraż to niewiasta stamtąd do domu wróci lepsza? Złe rozmowy (jak mówi Paweł przytaczając wiersz Menandra) psują dobre obyczaje. Jakimże tedy sposobem może która odejść z takich zabaw z sercem czystym i wolnym od łaskotliwych żądz, choćby i nie zbezczeszczona na ciele?

Nieszczęśni rodzice i małżonkowie, którzy mają córki i żony znajdujące upodobanie w takich towarzystwach! Nieszczęsne mężatki i dziewczęta, dla których uciechą są takie zabawy, gdzie bodaj niczego nie słyszą, co służy poczciwości, ale co niemiara tego, co jej szkodzi. Wielu sieć na nie zarzuca, ale i one same zarzucają na wielu. Przychodzą, by się napatrzeć, ale i po to, by na nie się napatrzono. Rozpalają namiętność w innych, ale i same się nią rozpalają. "Rozpłomienia swym widokiem niewiasta" - powiada ów pisarz - ale i sama się zajmuje płomieniem czy to sobie wrodzonym, czy z zewnątrz podrzuconym poprzez potrawy, napoje, czułe słówka i rozmowy, i przez oglądanie wielu ludzi, z których jedni mogą się zalecać urodą, inni znakomitością rodu, inni bogactwem, inni innymi przymiotami. Wszystkimi tymi rzeczami albo każdą z osobna łowi się serca nieszczęsnych dziewcząt. A któż przypuści, że tak ułowione mogą zachować dziewiczość serca, choćby ciałem zostały czyste i nieskalane? Gdy zaś stracą czystość serca, czy niełatwy już upadek pod żądze ciała, byle tylko się nadarzyła gładka sposobność do zrobienia tego?

O jakież to szaleństwo ludu chrześcijańskiego, który tego albo nie widzi, albo o to się nie troszczy! Dałby Bóg, abym albo ja to mówił kłamliwie, albo aby takich zabaw nigdy nie bywało. O ileż lepiej jest u waldensów (tak zowią się ludzie w Czechach, co to ich niektórzy zowią pikardami, inni Braćmi Czeskimi), u których dla wszystkich zakazane są zabawy, tańce, pijatyki. Żadnego u nich tańcowania, żadnych wyuzdanych ucztowań. [...]
str. 202 - 206.

O POPRAWIE RZECZYPOSPOLITEJ
O KOŚCIELE
ROZDZIAŁ V

Nasze czasy widziały czterech lub pięciu papieży. Któryż z nich był godny chwały z powodu znajomości teologii z wyjątkiem Adriana, co miał być w niej bardzo biegły? Ale również i jego nie uważano za dość nadającego się do piastowania godności papieża w tych czasach. Książeczka: Rozprawa o wyborze nowego papieża, napisana przez rzymskiego dworzanina, który - jak powiada - widział śmierć pięciu papieży i był w Rzymie podczas wyboru tyluż nowych, zdradza nam także, na co kardynałowie zwykli byli zwracać uwagę przy takim wyborze. Jest rzeczą pewną, że raczej na wszystko inne niż na uczoność w sprawach religii.

Tenże sam dworzanin napisał, że do dziś jest żywa pamięć papieża Adriana VI. Dlatego nie należy wątpić, iż kardynałowie po tym przykładzie nigdy nie dopuszczą na stolec papieski nikogo, kto by nie był Włochem. W przeciwnym bowiem razie uważano by ich za zbrodniarzy i zdrajców ojczyzny. To, co ten dworzanin napisał, odpowiadało myślom i charakterowi jego dworu. Ani tam teologia miła, ani panowanie cudzoziemca, choćby był największym znawcą spraw religijnych. Brzydzą się tam i nienawidzą władzy wszystkich, którzy nie są z pochodzenia Włochami. I cóż wobec tego znaczymy my, ludzie zza gór, to jest barbarzyńcy (bo za takich nas tam uważają), którzy mieszkamy bardzo daleko od Rzymu? Czy nam nie wiadomo, że papieże wraz ze swymi stronnikami byli niemal całkowicie pochłonięci troskami swej świeckiej władzy? Że toczyli wojny, zajmowali miasta i państwa, że oddawali je pod władzę swych synów albo krewniaków? Jakżeż się mogą troszczyć o religię? Ile czasu mogą zużywać na naukę, która nawet w ludziach najbardziej wykształconych zazwyczaj zanika, jeśli nie jest podsycana ciągłym czytaniem, rozmyślaniem, zastanawianiem się? I doprawdy, to, co powiedziałem, wiedzą i myślą całe Włochy, jak wskazują wiadomości przywożone przez tych, którzy tam kiedykolwiek byli.

A przecież niektórzy ludzie nie wahają się przypisywać papieżom niepospolitej nauki. Bo oni - powiadają - mają u swego boku najuczeńszych ludzi z całego świata, którym chociaż sami nauką od nich nielichsi, przewodzą i wsparci ich radą wyrokują w ważniejszych sprawach. Gdybyż tak mówiono z przekonania i zgodnie z prawdą! Iluż to bowiem, jak powiedziałem, co innego myśli i wie z doświadczenia; niektórzy, odnoszący się nawet z pełną czcią do stolicy rzymskiej, odważyli się powiedzieć, że chcą być posłuszni papieżowi, ale nie Klemensowi ani Pawłowi, bo ci uczą lub nakazują co innego, niż przystało papieżom. [...]

Jednakże - mówią - grzechy władców należy osłaniać za przykładem Sema i Jafeta, którzy nie ociągali się okryć i osłonić wstydu swego ojca. Zupełnie słusznie. Ale co innego osłaniać grzechy władcy, a co innego otaczać go chwałą, której jest niegodny, zwłaszcza jeśli ta chwała wychodzi na złe Rzeczypospolitej. Tak zaś postępują ci, co przyznają władcy uczoność, której on nie ma, i na zasadzie tej uczoności oddają jemu i zaprzysiężonym mu ludziom najwyższą władzę rozstrzygania o wszystkim.

Nie chcę uwłaczać niczyjej chwale ani pomniejszać cudzych znakomitych czynów złośliwym ich tłumaczeniem .Ponieważ jednak w tej chwili mówimy o uczoności w sprawach religii, nie wiem, czemuby miało się ją przyznawać w takim zakresie papieżom, w jakim oni sami sobie jej nie przypisują i może nie życzą, aby im przypisywano. To pewne, że nigdy nie słyszano ani o tym, by sami w niej byli bardzo wykształceni, ani żeby ją innym przekazywali. Dowiodłem już, że niektórzy z nich byli pogrążeni w wielkich błędach; słusznie więc powinni byli złożyć swą godność i zrzec się obowiązku decydowania w sprawach, na których się mało znali. Bardzo ciężka jest powiem skarga na papieża, o której wspominałem, że podobnie jak pięć lat przedtem tak samo i ostatnio, w roku pańskim 1551, kierował on wedle własnego widzi mi się soborem trydenckim. Słyszeliśmy, że żalili się na to nie tylko protestanci (tak ich bowiem nazywają), ale i bardzo liczni katolicy obecni na soborze. Wprawdzie papież osobiście tam nie był, ale zaprzysiężony legat przewodniczył podobno soborowi, a pospieszni posłańcy donosili papieżowi o wszystkim, i tylko to uchwalono, co on polecił.

Czy nie jest rzeczą jasną o co chodzi? Oskarżają protestanci papieża i cały kościół rzymski o bałwochwalstwo, o sfałszowanie nauki Chrystusowej, o złe obyczaje, o okrutne zepsucie karności kościelnej. Liczni papieżnicy żądają również wielu zmian na lepsze w nauce, w udzielaniu sakramentów i w karności. Co więcej, sam papież Adrian VI przyznaje w piśmie, które wysłał w roku pańskim 1522 na sejm norymberski, że nie masz zdrowej cząsteczki na całym ciele duchowieństwa. Czemuż więc tych, na których takie padają podejrzenia, robimy sędziami lub umieszczamy ich wśród innych głównych sędziów. Czemuż oni sami pchają się na ten urząd, którego stanowczo powinni by się zrzec, nawet gdyby go im inni narzucali? Przecież chcemy, aby nigdy nie zostało unieważnione to, co sobór raz uchwalił i ustalił. Zaiste, właściwy to sposób spełnienia naszych chęci, jeżeli sędziami będą ci, których się oskarża i których z tego powodu raczej za oskarżonych trzeba by uważać niż za sędziów. Istnieje przecież ustawa, iż na sądzie powinny być trzy osoby i że nie wolno, by jeden i ten sam człowiek był sędzią i oskarżonym albo oskarżycielem. Nie mówię zaiste tego dla obelżywości, ale iż boleję nad tym. Do tego bowiem już doszło, iż wydaje się, jakoby kamienie chciały wołać, skoro ludzie milczą.


A. F. Modrzewski, Dzieła wszystkie, t. 1. PIW 1953, str. 399 - 402 O POPRAWIE RZECZYPOSPOLITEJ
O KOŚCIELE
ROZDZIAŁ VII

[...]
Niektórzy [...] przyznają Słowu Bożemu pierwszeństwo, ale tylko takie, na jakie godzi się kościół. Ale w taki sposób przyznaje się większą wagę kościołowi; bo oczywiście, że wtedy wedle jego woli musi się wykładać i tłumaczyć Biblię albo przynajmniej stawia się jedno i drugie na równi, skoro każde z nich musi się stosować do drugiego, a żadne bez drugiego nie może się ostać. A przecież trzeba, aby kościół stosował się do Biblii, a nie Biblia do kościoła. Biblia jest podwaliną. Kościół budowlą na niej wzniesioną. Kościół musi się zawalić, gdy usunie się Biblię. O ile więc prostsza i zgodniejsza z prawdą jest mowa tych, którzy słowo, jakie wyszło z ust boskich, uważają za słońce oświecające cały kościół? Nie pożycza słońce światła od gwiazd, ale oświetla gwiazdy i rozsiewa światło na wszystkie części ziemi, choćby ludzie byli ślepi lub mieli inny o tym osąd. Tak i słowo daje światło kościołowi, który wtedy sam poczyna świecić, gdy padną nań słoneczne promienie. Trafnie powiada psalmista, że słowo boże jest pochodnią dla jego stóp i światłem dla jego kroków. Także i Piotr nazywa mowę proroczą pochodnią świecącą w ciemności. Jeśli nie masz w tej pochodni światła, to jakże może się ukazać oczom kościół? Jakże księżyc i inne gwiazdy mogą otrzymać światło od zaciemnionego słońca? Chociaż niektórzy uczeni mężowie słusznie odnoszą świadectwa, o których mówiłem, do żywego słowa bożego, wyrytego w naszym rozumie mocą Ducha Świętego, jednakże ponieważ ci sami ludzie zaprzeczają, aby je można było wyrazić w słowach pisanych czarnymi literami (jak oni mówią: literą zabijającą), przeto rozważmy tę sprawę; powiedzmy, że te i podobne świadectwa trzeba uznać, gdy dane są w słowie bożym zarówno utrwalonym na piśmie jak i wypowiedzianym ustnie.

W ogóle umysł nasz nie może pojąć słowa, jeśli go nie usłyszy albo nie przeczyta, jak to stwierdza Paweł mówiąc, że wiara przychodzi ze słuchania. Zaznacza on przez to wyraźnie, że nie możemy uwierzyć ani objąć umysłem niektórych spraw boskich, jeśli przedtem nie usłyszymy tego, w co powinniśmy wierzyć. A nawet treść owego słowa wyrytego w naszych sercach nie może być zrozumiana inaczej, jak tylko, gdy ktoś z zewnątrz nam powie czy przekaże w piśmie.

Dlatego też wszystkie chyba sporne kwestie, które kiedykolwiek roztrząsano, były z woli Boga rozstrzygane przy pomocy słowa lub pisma. Sam nawet Chrystus każe nam badać Pismo i odsyła do niego szukających odpowiedzi na różne pytania. Nie ma prostszej drogi prowadzącej ludzi do wiary nad czytanie lub słuchanie słów, jak to widoczne z dziejów apostolskich na przykładzie Korneliusza i eunucha, i wielu tysięcy ludzi nawróconych na wiarę Chrystusową po kazaniu Piotra. Całe bowiem zadanie nauczania w kościele polega wyłącznie na tym, aby słowo głoszone przeniknęło do naszej duszy, napełniło ją światłem wewnętrznym, umożliwiło nam zrozumienie spraw boskich i stało się jak gdyby pochodnią kierującą nasze kroki do życia wiecznego .Czyż nie od zewnętrznego słowa idzie to wszystko? A jeśli ono nie ma w sobie światłości, jakże ma świecić pochodnia w naszej duszy? Jak ma oświetlić kościół? Jak oświecić prawdziwych swych egzegetów? [...]

Nie mówię tego, by przeczyć, że Pismo w wielu miejscach bywa bardzo niejasne. Sam Piotr powiada, że w Listach Pawła są pewne rzeczy trudne do zrozumienia; często zdarzało się, że Pismo dawało początek wielu niezgodom w sprawach wielu dogmatów religii. Ale ponieważ Bóg obwieścił swą wolę rodzajowi ludzkiemu w wielu miejscach i licznymi sposobami: naprzód przez proroków, potem przez Syna i przez apostołów swoich; dalej ponieważ chciał, by je pisarze zebrali w swych dziełach, twierdzę, że wola Boga powinna być najbardziej jasno widoczna przede wszystkim w owych właśnie dziełach. Niedorzecznością byłoby przypuszczać, że Bóg chciał sobie z nami tak poczynać, abyśmy nie rozumieli jego słów. Trzeba zatem szukać jego woli w słowach, które od niego wyszły. Jeżeli zdarzają się jakieś niejasności albo jakie zagadki, trzeba je tłumaczyć wyjaśniając słowa albo zestawiając z nimi miejsca całkiem jasne. Tak bowiem czynił Chrystus i widzimy, że tak zawsze czynili ludzie uczeni. Ci, gdy tylko utknęli w miejscach niejasnych, starali się je wytłumaczyć przy pomocy innych, jaśniejszych. Rozstrzygali także wszystkie niezgody stosując przede wszystkim słowa Pisma do sprawy, o którą chodziło. Pismo było dla nich nauką i świadectwem Pana, światłością dla oczu, pochodnią wskazującą drogę do prawdy. Przyznawali oni wprawdzie zaszczytne miejsce prawdziwym komentatorom Pisma, jeszcze zaszczytniejsze i przedniejsze kościołowi katolickiemu, najpewniejsze jednak dowody czerpali ze świadectwa boskich słów. One były dla nich niby kamieniem probierczym, przy pomocy którego wykrywali szatana, choćby udawał świetlistego anioła, i poddawali próbie inne duchy. Badali je, czy przychodzą od Boga, czy skądinąd. Dlatego żadnemu człowiekowi, żadnemu zgromadzeniu ludzkiemu nie można przyznawać tak wielkiej wiarygodności ni tak wielkiej powagi jak Pismu Św.

Ale powiadasz, słowo nie może zyskać pełnej powagi, jeżeli nie uzyska uznania kościoła. Jakby doprawdy to, co się dzieje w państwie świeckim przy ustanawianiu praw - a mianowicie, że żadna ustawa nie obowiązuje, póki lud nie wyrazi na nią swej woli i zgody - powinno mieć zastosowanie i do słowa bożego. Czy i ono nie miałoby być ważne w wypadku, gdyby przykazania i wola Boga nie zgadzały się ze zdaniem i przekonaniem kościoła? A przecież Bóg jest jedynym twórcą swego słowa, które jest dlań tak ważne, że prędzej niebo i ziemia przeminie, niż ono. On jest tym, który czuwa nad swoim słowem, udziela mu mocy, broni jego godności, który je odciska przez Ducha Świętego w sercach ludzkich. Kościół zaś, natchniony Duchem Bożym, może dawać świadectwo słowu i nauce, ale nie żadnej innej, tylko tej, którą otrzymał od apostołów, jako pochodzącą bezpośrednio od Boga. Nikt oprócz Boga nie może udzielić kościołowi powagi. Bóg jest jego sprawcą, światłem, obrońcą i szermierzem.

A jednak kościół jest powołany do tłumaczenia słowa Bożego. Któż temu przeczy? Kościół posiada nawet dar leczenia. A przecież nie masz nikogo, kto by nie przyznał pierwszeństwa w leczeniu naturze, której lekarz jest tylko sługą. Często nawet lekarz wspomaga naturę ludzką, ale w ten sposób, ze to, co w niej jest błędnego, naprawia środkami innej natury, na przykład ziół lub zwierząt. Tak samo będzie się wywiązywał kościół dobrze ze swej powinności objaśniając słowo Boże, jeśli wydaje się ono zbyt niejasne; ale objaśniając je nie wedle swego mniemania, lecz przez zestawienie z innymi słowami samego Boga, które byłyby jaśniejsze. Wydaje się jednak rzeczą zgoła niegodną przenosić z tego powodu kościół czy innych egzegetów nad słowo Boże albo stawiać je na równi z nimi czy to do powagi, czy co do wiarygodności.

Wykazałem już, że powaga kościoła jest zależna całkowicie od słowa bożego, bez którego nigdy nie mogłaby osiągnąć takiego uznania, jakie posiada. Mówmyż tedy o egzegetach.

Któż nie wie, że niektóre nauki Tertuliana, Orygenesa, Laktancjusza uważane są za szaleństwa? Któż również zgadza się na wszystkie twierdzenia Cypriana, Augustyna, Hieronima (których zalicza się do najznakomitszych)? To pewne, że ludzie uczeni przymykają oczy na wiele ich wypowiedzi, a na niektóre wyraźnie się nie godzą. [...] Czy Augustyn jest aż tak zgodny ze sobą, czy jest jasny we wszystkim, co mówi, czy w końcu tak pewny, że ani sprzeciwiać mu się nie godzi, ani mieć wątpliwości co do jego pism? Czy trzeba je wszystkie uważać za wyrocznie? Bynajmniej. [...]

Po cóż tedy, mógłby ktoś powiedzieć, uwłaczasz powadze najczcigodniejszych ludzi? Po co podkopujesz kolumny, na których wspiera się kościół? Że Augustyn czy ktoś inny z tych ludzi był bardzo wybitnym człowiekiem, tego doprawdy nie poddaję w wątpliwość przez wykazywanie, że napisał coś nie dość jasno albo że o czymś nie myślał stale tak samo. Ludziom, którzy wiele piszą i zajęci są wieloma sprawami, przydarzy się nieraz napisać coś niedokładnie. A jednak podobnie jak toleruje się znamię przyrodzone na pięknym obliczu, tak słusznie traktuje się z wyrozumiałością czyjeś uchybienia ze względu na jego uprzednie znakomite czyny. Choćby Augustyn był nie wiem jak wielkim, jednak jest człowiekiem; nie można się więc dziwić, że się czasami pośliźnie. Stwierdził to sam wydając Sprostowania i wyraźnie określił, do jakiego stopnia można na nim polegać, gdy pisał do Hieronima: "Albowiem nauczyłem się odnosić z czcią i szacunkiem tylko do tych ksiąg Pisma, które teraz nazywają się kanonicznymi, gdyż najmocniej wierzę, że żaden z autorów pisząc je nie popełnił nigdzie omyłki. I jeżeli napotykam w nich coś, co wydaje się przeciwne prawdzie, nie wątpię, że to nic innego, tylko albo rękopis jest błędnym, albo tłumacz nie poszedł wiernie za tym, co było powiedziane, albo sam nie zrozumiałem. Innych zaś pisarzy tak czytam, że choćby oni odznaczali się nie wiem jaką świętością i uczonością, to jednak nie na podstawie ich sądu uważam coś za prawdę, ale na podstawie tego, że nie mogę się o tym przekonać albo przez owych pisarzy kanonicznych, albo przez dowodzenie prawdopodobne, bo niesprzeczne z prawdą. Myślę, że i ty, mój bracie, nie jesteś innego zdania. Krótko mówiąc, uważam, że nie chcesz, aby się twoje księgi czytało jak proroków albo apostołów. Mieć wątpliwości co do ich pism byłoby niegodziwością, ponieważ są one wolne od wszelkiego błędu." [ Augustyn do biskupa Hieronima, List 82, rozdz. 1.]

Czemuż więc mielibyśmy przypisywać Augustynowi więcej, niż sam chce, by mu przypisywano? Po pierwsze, przypisuje on kanonicznym księgom biblijnym tak wiele, że tylko je uważa za wolne od wszelkiego błędu. Po drugie, powiada, że z innymi pisarzami, choćby byli wsławieni nie wiedzieć jaką uczonością i świętością życia, zgadza się o tyle, o ile potrafią poprzeć swe zdanie czy to argumentami, czy świadectwami Pisma św. Oświadcza również wyraźnie w Zagadnieniach, że nie idzie za powagą żądnego człowieka, choćby najznaczniejszego świętością i nauką, ale albo za pisarzami kanonicznymi, albo za wiarygodnymi argumentami. Dlatego w sporze z Hieronimem co do zaparcia się Piotra, gdy go Hieronim przytłaczał powagą wielu znakomitych mężów, którym on nie mógł przeciwstawić tak licznych powag, uciekł się ostatecznie do Pawła przyjmując, że ten wystarcza za wszystkich, ba, jest ponad wszystkich. A mnie bierze ktoś za złe, że kiedyś nie zgodziłem się z Augustynem, z Hieronimem czy z innymi tego pokroju pisarzami, którzy sami wyznają, że jako ludzie mogą zarówno błądzić jak i innych w błąd wprowadzać. Ciężar powagi znakomitych ludzi nie zmniejsza się jednak przez to, że się ich uważa za ludzi. W ogóle człowiek, którego się nie uważa za człowieka, musiałby być albo bogiem albo bydlęciem. O cóż łatwiej człowiekowi jak o to, że się myli i błądzi? Przeciwnie, jedynie Bóg ani innych w błąd nie wprowadza, ani sam się nie myli.

Za wolnych od wszelkiego błędu i pełnych prawdy należy uważać również proroków, apostołów i ewangelistów, gdyż mówią i piszą nie od siebie, ale wypełniają swą powinność pod natchnieniem Ducha świętego. Do nich nie można zaliczać więcej nikogo, choćby jak powiada Augustyn, odznaczał się nie wiedzieć jaką świętością i uczonością. Albowiem Pismo św. mówi wyraźnie o widzeniach miewanych przez apostołów i ewangelistów, o ich uświęceniu, powołaniu od urodzenia i wyróżnienia od innych jako głosicieli ewangelii; potwierdza to również powaga świadectwa Bożego; powołanie innych natomiast nie ma tak wyraźnych świadectw. [...]

Co zaś do zarzutu niejasności, to w każdym razie główne zasady religii (jak te, które zostały zawarte w artykułach wiary i w dekalogu) są w Piśmie jasne. Jeżeli w innych są jakieś niejasności, należy je, jak już powiedziałem, wyłożyć przy pomocy miejsc jaśniejszych, do których następnie trzeba dodać świadectwa kościoła i uczonych pisarzy. Widzieliśmy, że tak właśnie czynili dawni teologowie, którzy rozstrzygając spory w sprawach wiary odwoływali się często do opinii kościołów; nie chcieli jednak, aby ona była odmienna od słów bożych, gdyby zaś w Piśmie nie znajdowała wyraźnego dla siebie potwierdzenia, niechby mu się przynajmniej nie przeciwstawiała. Dlatego niemały błąd popełniają ci teologowie naszych czasów, którzy wprawdzie nie usiłują odwieść nas od Pisma zasłaniając się tradycją kościoła, ale przecież pierwsze miejsce przyznają tradycji, a drugie Pismu. Jakby doprawdy mogły mieć jakąś siłę i znaczenie świadectwo kościoła i jego tradycje, gdy nie oparte są na powadze słowa Bożego. Jeżeli są one sprzeczne i różne od Pisma św., przy którego pomocy potrzeba badać wszystko, co w kościele Bożym ma być uznawane i ustalone, to z tego można właśnie wnosić, że nie pochodzą od apostołów.

str. 409- 416.

Nie jest w tym sporze niepożyteczne pytanie, komu bardziej należy wierzyć: pismu czy kościołowi; nieraz powinno słowo pisane - jak uczą o tym retorowie - walczyć ze słowem czy uczynkiem przeciwnika. "Dlaczego - powiada Chryzostom - wszyscy chrześcijanie w naszych czasach winni udawać się po radę do Pisma? Ponieważ w naszych czasach, kiedy herezja owładnęła kościołami, nie ma żadnego dowodu na prawdziwe chrześcijaństwo i nie ma żadnej innej ucieczki dla chrześcijan pragnących poznać prawdziwą religię, jak tylko Pismo św. Przedtem bowiem można było wykazać wieloma sposobami, gdzie jest kościół Chrystusowy, a gdzie pogaństwo; teraz ci, którzy chcą poznać, co stanowi prawdziwy kościół Chrystusowy, nie mogą poznać tego inaczej, jak tylko przez Pismo." Tak mówi Chryzostom. [Jan Chryzostom, Homilia 49 na temat Ewangelii Mateusza]

6. Ale powiesz, że tak samo mówią heretycy, którzy słowo boże stawiają wyżej niż powagę kościoła, i ilekroć jest spór w sprawach religii, odwołują się do Pisma. Czy przez to odbierają nam Pismo? Czy dlatego mamy mu nie ufać? Powiadasz, że trzeba tu sędziego, który by wyjaśniał znaczenie ustępów Pisma, i do tego wykładu trzeba by się stosować. Wskazywałem na to już przedtem, gdy pisałem o sędziach, których trzeba wyznaczyć z obu stron.

7. Są tacy, którzy wyśmiewają się bardzo z pisma dowodząc, że jest przyczepione do papieru, że wyciśnięte piórem, że całe z atramentu; wychwalają natomiast słowo wypowiadane głosem, które słyszeli od rodziców, którego się nauczyli od nauczycieli. Nie widzę, czemuby tak urągliwie, jak się mówi o atramencie, nie można mówić o głosie, że na przykład wydmuchuje się go z ust ludzkich, że wyciska na wietrze, że jest czymś bardzo nieuchwytnym. A chociaż prawdą jest, że potęga i skuteczność żywego słowa jest wielka, to jednak i to także jest prawdą, co napisał Flakkus, że:

Słowo z ust wypuszczone niepowrotnie ulata.
Głos bowiem szybko przemija. Przeto do uszu słuchaczy dochodzi nie zawsze w ten sam sposób; nierzadko też się zdarza, że wśród wielu słuchaczy znajdziesz nie tak wielu, którzy by rzecz słuchaną tak samo słyszeli. A jakaż może być korzyść z takiego słuchania? Między słuchaczami powstają spory z tego powodu, że nie słyszeli tak samo tej samej rzeczy. Lepiej o wiele jest pod tym względem z pismem, które zawsze pozostaje takie samo i nie rozpływa się tak jak głos; ilekroć i kiedy chcemy, powtarza nam zawsze to samo. Dlatego większą skuteczność ma w nauczaniu niż sam głos. Zostawiwszy tedy wszystkie przymówki, uważajmy Pismo św. za dar boski i czcijmy je jak się godzi, naśladując samego Chrystusa, który wyraźnie o nim mówi: "badajcie Pismo, ono mówi o mnie". Podobnie Jan: "To zostało napisane, abyście wierzyli." Tak Paweł: "wszelkie Pismo natchnione z niebios jest pożyteczne dla nauczania objawienia, aby człowiek boży stał się doskonały i ukształcony do wszelkiego dobrego dzieła." Tak Orygenes: "Trzeba nam na świadectwo przywołać Pismo święte, albowiem bez tego świadka nie znajdują wiary nasze sądy i nasze opowiadania." Tak Hieronim: "Co nie ma za sobą powagi Pisma, równie łatwo jest lekceważone jak to, co się ustnie wypowiada." Tak Augustyn: "Z ksiąg Pisma poznaliśmy Chrystusa, z ksiąg Pisma poznaliśmy kościół; księgi te są naszą wspólną własnością, czemuż wspólnie przy ich pomocy nie dzierżymy się i Chrystusa i kościoła?"

8. Ale ty podtrzymujesz, że trzeba bardziej wierzyć kościołowi, ponieważ Augustyn mówi zupełnie wyraźnie: "Nie wierzyłbym ewangelii, gdyby mnie nie skłaniała do tego powaga kościoła." Rzeczywiście tak mówi. Ale równocześnie dodaje to, co ty opuszczasz: "kościoła katolickiego". Ten kościół nie jest kościołem jednego miejsca i czasu, ale wywodząc się od pierwotnego kościoła trwa do czasów dzisiejszych. Pierwotny bowiem kościół dowiedział się bezpośrednio od apostołów, które księgi Pisma są kanoniczne, i może dać o tym niewątpliwie świadectwo. Na tym polega jego powaga, którą ma od słowa bożego; słowu temu zawierzył i słowo to z sobą przynosi, bez niego nie miałby żadnej powagi. Podobnie żadnej powagi nie ma poseł przynoszący żadnego listu od władcy, przez którego został wysłany. Mówi to Augustyn tam, gdzie występuje przeciwko Manicheuszowi, przynoszącemu nową naukę, nie zawartą w Piśmie świętym. Pisze tam tak: "Jeżeli słuchałem tych, którzy mówili: 'wierzcie ewangelii', dlaczego nie miałbym im być posłuszny, gdy mówią: 'nie wierzcie Manicheuszowi'? Wybieraj, co chcesz. Jeśli powiesz: 'Wierz katolikom', to oni sami mnie napominają, abym wam zgoła nie wierzył. Dlatego nie mógłbym wierzyć im, gdybym tobie wierzył."

Przeciw manichejczykom tedy i wszystkim, którym się coś majaczy niby we śnie, można zastosować to powiedzenie Augustyna. Jeśli bowiem idzie o odpowiedź na pytanie: czy coś jest? - trzeba szukać prawdziwej odpowiedzi w kościele katolickim. Gdy się to już ustali, następują pytania: jakie to jest? - i: co jest od czego ważniejsze? Wtedy już musi kościół ustąpić miejsca słowu bożemu. W podobny sposób wierzymy najpierw posłowi przynoszącemu nam to, co mu zlecił jego władca; ale skoro dowiedzieliśmy się od niego, jaka jest myśl i wola jego władcy, będzie to dla nas ważniejsze niż słowa samego posła. I nie będzie już w mocy posła (jeśli będzie się wywiązywał należycie ze swej powinności) zmieniać, co już raz przedstawił zgodnie z wolą swego władcy, a tym mniej twierdzić coś przeciwnego temu, co przedtem powiedział. Krótko można to tak ująć: kościół nadaje ewangelii powagę, ale jako świadek, nie jako sędzia.

Skoro kościół nas uczy, które księgi Pisma św. są prawdziwe, należy dostosować wszelką jego naukę do słów tych ksiąg, doszukiwać się w nich samego kościoła i nimi go potwierdzać. Zaświadcza to Augustyn w piśmie O jedności kościoła, wypowiadając się w takich słowach przeciw argumentom zawartym w liście donatysty Petyliana: "Donatyści mogliby dowieść tylko na podstawie ksiąg kanonicznych Pisma św., czy reprezentują prawdziwy kościół. Bo my mówimy: 'trzeba, abyście nam wierzyli, że jesteśmy w kościele Chrystusowym' nie dlatego, iż kościół, który reprezentujemy, przekazali nam niezliczeni nasi biskupi i sobory naszych poprzedników; i nie dlatego, że zdarzają się w nim cudowne wysłuchiwania próśb i uzdrowienia. Sam Chrystus, gdy zmartwychwstał i ciało swe pozwolił oglądać i dotykać uczniom, by nie myśleli, że ich zwiedziono, uważał, iż powinni się oni jeszcze bardziej ukrzepić świadectwami zakonu, proroków i psalmów. I polecił swój kościół mówiąc, by w imię jego głoszono pokutę i odpuszczenie grzechów. Napisano to w zakonie i u proroków, i w psalmach; mamy to zalecone jego ustami. To są dowody dla naszej sprawy, to jej podstawy, jej umocnienia. Czyta się w Dziejach apostolskich o niektórych, iż badali Pismo, by się przekonać, czy tak było jak im głoszono. Ale jakie Pismo, jeśli nie kanoniczne księgi zakonu i proroków? Dołączyły się do tego ewangelie, Listy apostolskie, Dzieje apostolskie, Apokalipsa Jana. Zbadajcie je wszystkie i wydobądźcie z nich jakieś oczywiste dowody, którymi byście wykazali, że jesteście kościołem."

Tyle ogólnie Augustyn. Wprawdzie pisząc przeciw gramatykowi Kreskoniuszowi i odrzucając zdanie Cypriana, że należy chrzcić heretyków i schizmatyków, Augustyn wysuwa przede wszystkim argument, iż kościół nie przyjął tego stanowiska; jednak zaraz żąda od przeciwnika przytoczenia argumentów Cypriana, chcąc je obalić. Tak bowiem powiada do przeciwnika: "Zostaw pisma Cypriana, a przytaczaj tylko te prawdziwe miejsca z Pism, na których, jak twierdzisz, on się opierał. Jeżeli nie wykażę, że one nie popierają waszego stanowiska, zwyciężyłeś."

Nie uważał tedy Augustyn za wystarczające oprzeć się w sporze z przeciwnikiem na powadze kościoła, o ile by nie obalił ich argumentów. Tak samo w dyspucie z biskupem ariańskim, Maksyminem, nie chce argumentować powagą soboru, ale powagą miejsc z Pisma; i to nie jakichś przez siebie tylko przyjętych, ale tych, które zostały uznane przez obie strony, aby walczyła rzecz z rzeczą, sprawa ze sprawą, argument z argumentem. Również w piśmie O jedności kościoła przeciw Petylianowi powiada, że kościół podobnie jak i jego głowę, Chrystusa, winniśmy poznawać z kanonicznych ksiąg Pisma, a nie szukać go w różnorodnych ludzkich sądach, gadaniach, uczynkach, słowach i wyobrażeniach.

Najsłuszniej przeto miał powiedzieć Konstantyn (jak podaje Teodoret) do biskupów na synodzie nicejskim: "Są księgi ewangeliczne i apostolskie oraz pisma proroków, które nas zaprawiają do poznania Boga. Odłożywszy tedy wrogą niezgodę szukajmy wyjaśnienia zagadnień w pismach natchnionych przez Boga." W tych słowach uważa Konstantyn Pismo albo za najważniejsze ze wszystkiego, albo za jedyne źródło prawdy. Nie czyta się też nic o tym, aby któryś z ojców sprzeciwił się zdaniu Konstantyna.

Idź tedy, potwarco, który marcinami [imię chrzestne Lutra] nazywasz tych, co przypisują taką wagę kanonicznym księgom Pisma, i zrób z Konstantyna, a nawet z samego Augustyna, który chce oprzeć autorytet kościoła nie na powadze biskupów, nie na zaleceniu soborów, nie na dowodach z cudów, lecz tylko na kanonicznych księgach Pisma św. Czyni to nie dlatego, aby biskupi, sobory, czy cuda były godne lekceważenia, ale dlatego, że przy sporach należy im przypisywać mniejszą wagę niż Pismu. A czy nie mówi znakomicie, aby rzecz rozpatrywać nie wedle zdania soborów, ale według miejsc z pisma uznanych przez obie strony, by rzecz z rzeczą walczyła, sprawa ze sprawą, argument z argumentem?

Ponieważ chcę obwarować to, co powiedziałem, nie tyle własnymi słowami, których niedoskonałość i niedostatek znam dobrze, ile powagą i zdaniem ludzi najlepszych i najmądrzejszych, przytoczę na koniec zdanie Hieronima ze Strydonu. Przy objaśnieniu słów Dawida ("Pan będzie się wypowiadał w piśmie tych narodów i książąt, którzy byli w nim") tak on dosłownie pisze: "Nie powiedział: 'Którzy są w nim', ale: 'Którzy byli w nim'. Pan będzie mówił. A jak będzie mówił? Nie słowem, ale 'pismem'. W czyim piśmie? W narodów? Nie wystarcza to: 'w narodów', bo powiada także: 'i książąt'. A jakich książąt? Tych, którzy są w nim? Nie powiedział tak, lecz: 'tych, którzy byli w nim'. Patrzcie więc, jak pełne jest tajemnic Pismo św. Czytamy apostoła Pawła, czytamy Piotra. Czytamy, jak Paweł powiada: "Czy szukacie dowodu na to, co we mnie mówi Chrystus?' A co mówi Paweł, to mówi Chrystus, bo "kto was przyjmuje, mnie przyjmuje'. Pan tedy nasz i zbawca przemawia i mówi do nas w pismach swoich książąt. Pan będzie przemawiał w piśmie narodów, w Piśmie św. To Pismo czyta się wszystkim narodom, aby wszyscy pojmowali, co ono mówi. Znaczy to, że jako pisali apostołowie, pisał i Pan nasz. Znaczy to, że przemówił przez swoja ewangelię, i nie dlatego, aby niewielu rozumiało, ale aby rozumieli wszyscy. Pisał pisma i Platon, ale nie pisał dla narodów, lecz tylko dla niewielu, albowiem zaledwie ze trzech ludzi go rozumie. Tamci zaś, to jest książęta kościoła i książęta Chrystusa, nie pisali dla niewielu, ale dla wszystkich narodów. I dla książąt, to jest apostołów i ewangelistów, którzy byli w nim. Zważcie, że mówi: 'którzy byli' - nie: 'którzy są' - aby wszystko, co potem będzie mówione poza apostołami, było oddzielone od słów apostołów, aby nie miało znaczenia. Po apostołach więc nikt nie może mieć ich powagi, chociażby byłby święty i wymowny, ponieważ "Pan będzie przemawiał w piśmie narodów i książąt, którzy byli w nim." Tyle jest słów Hieronima.

Czy nie ucięły one, niby miecz Herkulesa, wszystkich łbów hydry, z którymi walczymy? Pan, powiada Hieronim, będzie przemawiał nie słowem, lecz Pismem. Przenosi bowiem Pismo, jako trwalsze nad słowo, które wypowiedziane ustami nie może trwać, o ile się nie przechowa w pisanych pomnikach. Fakt, że Pan przemawia w Piśmie, powtarza z naciskiem. W ten sposób wskazuje, że nauka niebiańska przekazywana jest w piśmie z woli Pana i że nierozważnie byłoby przekazywać ją potomności słowem, gdyby ono nie było pisane. Przenosi Pismo książąt, którzy byli w kościele, nad pisma tych, którzy są w nim obecnie. Tymi zaś książętami - jak objaśnia - byli apostołowie i ewangeliści. Tak wysoko stawia ich nad innych, że to, co powiedziałby ktokolwiek później, poza nimi i po nich, choćby był nie wiedzieć jak święty i uczony, ma być oddzielone od Pisma i pozbawione jego powagi. Tak mówi Hieronim. [...]

ibid. str. 421 - 426





Na początek bieżącej strony Literatura Chrześcijańska - strona główna