Stan Kościoła przed Wielką Reformacją XVI wieku.

"W obrządkach pogańskich uważano kapłanów za istoty niewiele niższe od bogów. Narody mieszkające w Egipcie. Galii, Germanii, Brytanii jak i też w Indiach Wschodnich uzależnione były zupełnie od swego duchowieństwa, które panowało nad sumieniami dopóty, dopóki lud nie przejrzał. Chrystus ustanowił wprawdzie urząd kaznodziejski, lecz nie ustanowił "stanu kapłańskiego"; On obalił te żyjące bożyszcza narodów, pozbawił władzy wyniosłą hierarchię, odebrał człowiekowi to, co człowiek zabrał Bogu i przygotował duszy ludzkiej bezpośrednią styczność z odwiecznym źródłem prawdy objawiwszy siebie jako jedynego Pana i jedynego pośrednika.

"Jeden jest mistrz wasz, Chrystus, a wy wszyscy braćmi jesteście." (Mat. 23, 8)

Jeśli zaś chodzi o nauki, to według religii naturalnych zbawienie pochodziło od samego człowieka. Ziemskie religie o ziemskim jedynie wiedziały szczęściu. W nagrodzie obiecywały niebo, lecz cenę za którą go dostąpić wyznaczały same - i to jaką wyznaczały cenę! Religia przez Boga dana zwiastowała, że zbawienie pochodzi od Boga, że jest darem nieba wynikającym z przebaczenia, z łaski Najwyższego! "Bóg dał życie wieczne." (1 Jana 5, 11)

J.M. d'Aubigne Historia Reformacyi XVI w. str. 2 - 3

Aleksandryjscy filozofowie rozprawiali o ogniu, w którym ludzie mieli się oczyszczać. Kilku dawniejszych nauczycieli Kościoła przywłaszczyło sobie te myśli filozofów. Rzym ogłosił je nauką Kościoła. Papież przyjął ogień czyśćcowy w zakres nauk i praktyk królestwa swego, uchwalił bowiem, że tam człowiek musi za to odpokutować, za co jeszcze na ziemi nie odpokutował, lecz że za pomocą odpustów może dusza zostać wybawiona z tego przejściowego miejsca męki, dokąd się z powodu swych grzechów dostała. Tomasz z Akwinu określił tę naukę obszerniej, poświęcając jej miejsce w swym znakomitym dziele "Summa Theologiae". Nie zaniechano żadnego sposobnego środka, by przejąć umysły ludzkie trwogą, przedstawiano katusze czyśćcowe w najjaskrawszych kolorach. Jeszcze teraz w katolickich krajach znajdują się po kościołach i koło dróg obrazy przedstawiające biedne dusze, które wśród czyśćcowych płomieni błagają pomocy. Któż byłby tak niemiłosierny i nie dał kilku groszy do skarbca rzymskiego dla wybawienia duszy z tak okropnych katuszy!

Potem (podobno za panowania Jana XXII) ustanowiono dla uporządkowania tego targu o dusze ludzkie ową przebrzydłą taksę odpustów, która się przechowała w ponad 40 wydaniach. Nawet najsurowsze serce musi się oburzyć na wyliczenie wszelkich możliwych zbrodni, które tam są oszacowane. Za zbezczeszczenie krewnej pozostające w tajemnicy płaciło się 5 groszy, za takowe już rozgłoszone 6 groszy. Zabójstwo, stracenie dziecka, cudzołóstwo, krzywoprzysięstwo, kradzież i inne zbrodnie, o jakich nawet pomyśleć trudno, wszystkie one miały swoją taksę. "O sromoto Rzymu", pisze pewien teolog rzymski, Klaudiusz z Espersy; a my dodajemy: "O sromoto ludzkości!", bo co Rzymowi zarzucają spada na całą ludzkość. Rzym jest tu tylko wyobrazicielem niektórych złych żądz ludzkości do najwyższego stopnia wygórowanych. Dodajemy to w imię sprawiedliwości i prawdy.

Bonifacy VIII, ten po Grzegorzu VII najodważniejszy i najchciwszy chwały pomiędzy papieżami, postąpił jeszcze dalej od swoich poprzedników.

On to wydał bullę, ogłoszoną w 1300 r. całemu Kościołowi, że co sto lat dostąpią w Rzymie zupełnego odpuszczenia grzechów wszyscy, co w roku tym odbędą pielgrzymkę do Rzymu. Z Włoch, Hiszpanii, Sycylii, Sardynii, Korsyki, z Francji, Niemiec i Węgier pospieszyły tłumy do Rzymu. Starcy liczący lat 60 i 70 puścili się w drogę do Rzymu; w jednym miesiącu było tam ponad 200.000 pielgrzymów. Wszyscy ci cudzoziemcy przynosili obfite ofiary. Skarbnice papieża i Rzymian były napełnione.

Wszystko to nie zdołało zaspokoić łakomstwa Rzymu. Dlatego ogłoszono najpierw każdy 50, potem 33, a ostatecznie każdy 25 rok rokiem jubileuszowym. Później jeszcze przeniesiono jubileusz i odpusty do wszystkich miejsc wśród chrześcijaństwa, przysparzając tym sposobem kupującym wygody, a sprzedającym zysku. Nie było już potrzeba wybierać się w drogę. Co inni we Włoszech nabyli, to każdy na miejscu już znajdywał. Wyższego już stopnia nie mogło przyjść zgorszenie - gdy wtem powstał reformator. [...]

Tamże, Tom 1 str. 21-22

Papiestwo stało się potężnym murem, stanowiącym przedział pomiędzy Bogiem a człowiekiem; koło wzniesienia jego pracowano przez kilkanaście wieków. Kto tę tamę przesadzić pragnął, musiał płacić lub cierpieć; lecz i w tym nawet razie nie zawsze ją przechodził. Reformacja stała się siłą obalającą ten mur; ona to przywróciła człowiekowi Chrystusa i utorowała drogę, dzięki której znalazł przystęp do swego Stwórcy. Papiestwo postawiło między Bogiem a człowiekiem kościół. Chrześcijaństwo i reformacja postawiły Boga i człowieka wprost przeciwko sobie. Papiestwo dzieliło, Ewangelia ich połączyła. [...]

Kościołowi średniowiecznemu jednak, który nastał po kościele apostołów i starożytnych ojców i wyprzedził kościół reformacji, oddajmy sprawiedliwość. Został on, mimo iż w upadku i niewoli będąc, zawsze jeszcze kościołem i najpotężniejszym przyjacielem ludzkości. Ręce jego, aczkolwiek związane, zawsze jeszcze nie przestały błogosławić. Wielcy słudzy Chrystusowi, którzy co do najgłówniejszych nauk chrześcijańskich prawdziwie ewangelicznie nauczali, błogim w tych wiekach ciemnoty jaśnieli światłem, a nieraz po najskromniejszych klasztorach, w najodleglejszych parafiach znaleźli się biedni, ubodzy zakonnicy i duchowni, usiłujący goić rany cierpiącej ludzkości. Kościół katolicki i papiestwo nie były jedną i tą samą rzeczą. Papiestwo było pogromcą, Kościół niewolnikiem.

Reformacja wypowiedziała wojnę papiestwu i wyzwoliła Kościół. A nawet i papiestwo było czasowo narzędziem w ręku Boga, który złego używa do dobrych celów. Stanowiło ono bowiem niejako równowagę przeciwko władzy i zachciankom książąt świeckich.

Tamże, Księga I, Rozdział III, str. 23

Spójrzmy na stan kościoła przed Reformacją.

Lud chrześcijański nie wyglądał już daru życia wiecznego z łaski żyjącego i świętego Boga. Do uzyskania tegoż potrzeba było użyć wszystkich tych środków, które się wyobraźni zabobonnych, bojaźliwych i trwogą przejętych ludzi wymarzyły. Niebo zapełniło się Świętymi i orędownikami, którzy o dar życia się przyczyniali; ziemia zaś obfitowała w pobożne uczynki, ofiary, praktyki, rozliczne ceremonie, którymi usiłowano zasłużyć na zbawienie. Mykoniusz, który przez długie lata był mnichem, stał się potem współpracownikiem Lutra, tak oto opisuje stan religii:

Na mękę i zasługę Chrystusa zapatrywano się jakby na istną bajkę, lub na powieści Homera. O wierze, przez którą sobie sprawiedliwość Chrystusa i dziedzictwo życia wiecznego przywłaszczamy, nie było już mowy. Chrystus był surowym sędzią, gotowym potępić wszystkich, którzy się nie uciekali do orędownictwa Świętych lub do odpustów papieskich. Na miejscu jego stanęli inni pośrednicy, najpierw Panna Maria, niczym Diana starodawnych pogan, dalej inni święci, których liczbę papieże coraz bardziej pomnażali. Ci pośrednicy zaś wtedy tylko za ludźmi się wstawiali, jeśli dla zakonów przez nich ustanowionych przeznaczano wielkie dary. Trzeba wtedy było czynić nie to, co Bóg w swoim słowie nakazuje, lecz to, co duchowni i zakonnicy wynaleźli, a mianowicie rzeczy przynoszące klasztorom jak najlepsze zyski. Należało do tego odmawianie Zdrowaś Mario i modłów do Świętej Urszuli i Świętej Brygidy. Trzeba było we dnie i w nocy śpiewać i krzyczeć. Miejsc świętych, do których pielgrzymowano, było zgoła tyle, ile dolin i pagórków na świecie. Lecz za pieniądze można było uwolnić się od tych pokut. Trzeba było tylko księżom i klasztorom przynieść pieniędzy, lub innych rzeczy mających wartość, jak np. kurcząt, jaj, gęsi, kaczek, wosku, słomy, sera, masła, itp. Potem odezwał się śpiew, uderzały dzwony, kadzidła napełniły kościół wonią, sprawowano ofiary - kuchnie i szklanki były pełne - a msze zakończyły i zapłaciły wszystkie te pobożne uczynki. Biskupi nie mawiali kazań, oni tylko wyświęcali duchownych i zakonników; poświęcali dzwony, kościoły, kaplice, obrazy, książki, cmentarze, a to wszystko dobrze się opłacało. Kości, ręce i nogi męczenników przechowywano w skrzyniach ze złota i srebra; podczas mszy podawano je do ucałowania, a to już sprowadzało niemałe pieniądze. Wszyscy utrzymywali, że papież jest na miejscu Boga (2 Tes. 2, 4), że jest nieomylny i nie cierpieli przeciwnych zdań."

W kościele Wszystkich Świętych w Wittenberdze pokazywano kawałek arki Noego, trochę sadzy z pieca ognistego, do którego wrzucono owych trzech młodzieńców, kawałek drzewa ze żłóbka Jezusa, kilka włosów pochodzących z brody Krzysztofa oraz 19.000 innych przedmiotów większej lub mniejszej wartości. W mieście Schaffhausen pokazywano oddech św. Józefa, który św. Nikodem miał w rękawiczce przechować. W Würtembergii pojawił się handlarz, który sprzedając odpusty miał na głowie wielkie pióro, mające pochodzić ze skrzydła archanioła Michała. Lecz nie trzeba było szukać skarbów tych w dalekim świecie; handlarze wynajmowali relikwie od właścicieli, chodzili z nimi po kraju, sprzedawali je po wsiach, tak jak dziś się sprzedaje Biblie, i przynosili je do domów, by już nie narażać wierzących na koszty i trudy pielgrzymki. Z największym przepychem wystawiano takowe po kościołach. Za wynajęte relikwie płacili handlarze wysokie ceny, płacąc także pewien procent z zarobionego zysku. A zatem nie było już więcej Królestwa Niebiańskiego, natomiast urządzili sobie tu na ziemi haniebny targ.

Tamże, str. 24-25

Na początek bieżącej strony Literatura Chrześcijańska - strona główna